Witam poprzedni post usunąłem bo zaczynał się pesymistycznie i gdybym go zedytował to pewnie nikt i tak by tu nie zajrzał. Nie wiem czy nadal mam jakiś fanów, ale mam dobrą wiadomość. Zgodnie z obietnicą daną przed wyjazdem fik będzie kontynuowany, tak więc nie bójcie się nic postaram się aby emocji nie brakowało. Póki co wrzucam rozdziały, których tu brakowało czyli 4-8, więc jeśli ktoś nie czytał to nie będzie mu się nudzić. 9 rozdział już niebawem! WRÓCIŁEM! Vegi błagam Cię ani słowa nikomu o szczegółach, które znasz, a które nie zostały nawet jeszcze napisane.
A tu już rozdziały 4-8.
Rozdział Czwarty
Kwatera Marnarki
- Jak to zamordowany? ? zerwali się wszyscy za wyjątkiem Mihawka i Kumy.
- Wczoraj znalazłam go martwego w gabinecie, jego ciało było podziurawione jak sito. Bez wątpienia mamy styczność z kimś tak silnym że nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. ? nakreślała sytuację Crane.
- Cholera, nie mogę w to uwierzyć, przecież Sengoku był tak silny że razem z Kizaru nie potrafiliśmy go pokonać ? odrzekł przerażony sytuacją Ao Kiji.
- Jestem świadoma że to szokująca wiadomość, ale musimy działać. Wydaje mi się że ktoś chcę zachwiać równowagę na świecie. Ja jako taktyk Światowego Rządu tymczasowo przejmuję dowodzenia i obowiązki admirała floty.
- Niby co mamy zrobić? Nawet nie wiemy kto jest mordercą. ? zapytał wyjątkowo poważny Don Flamingo.
- Mam plan, niestety wymaga on zjednoczenia sił z czterema największymi piratami. Podzielę was teraz na zespoły i każdemu przydzielę zadania. Bartholomew Kuma i Gecko Moria udacie się by przekonać Ayako do współpracy ze światowym rządem. Marshal D. Teach i Don Flamingo wam przydzielam Kaidou. Boa Hancock i Jinbei mają się zająć zwerbowaniem Białobrodego. Natomiast Dracule Mihawk ciebie wysyłam samotnie do Shanksa, jako iż jesteś z nim w bardzo dobrych stosunkach.
Jeśli chodzi o trzech admirałów, to zobowiązuje was do wspólnej ochrony Marieyoi. Natychmiast wyruszajcie!
***
Rukongai okręg osiemdziesiąty.
- Zaraki? Mniejsza o to, jak daleko stąd na Grand Line?
- Grand Line? Nigdy nie słyszałem żeby w Społeczności Dusz znajdowało się miejsce o takiej nazwie.
- Społeczność Dusz... dusz... Kurwa! Czy ja nie żyje? ? Wrzasnął spanikowany szermierz.
- Jeśli tu trafiłeś to całkiem możliwe, ale można tu wejść będąc żywym, ale nie wiem jak to się odbywa. Jestem Arnie obecnie najsilniejszy człowiek w naszym okręgu, a jak ciebie zwą?
- Nazywam się Roronoa Zoro. Widzę że dużo wiesz o tym miejscu, chciałbym abyś pomógł mi jakoś wrócić tam skąd przyszedłem.
- Jesteś silny, a więc godny mojej uwagi. Wejdźmy do mojego domu, porozmawiamy przy herbacie.
- Dobra.
Arnie był człowiekiem otyłym, ale bardzo zdrowym i rześkim. Miał okrągłą twarz na której znajdowały się dwie blizny, jedna potężnych rozmiarów nad prawym okiem od uderzenia kamienieniem, natomiast druga podłużna blizna od rany ciętej zdobiła jego lewy policzek. Przyodziany był wyblakłe już brązowe spodnie i biały dziurawy podkoszulek. Weszli do środka Zoro usiadł przy stole a Arnie podał herbatę.
- Może opisz miejsce, które wcześniej pytałeś, całkiem możliwe że znam je pod inną nazwą.
- Grand Line to wielki pas morza ciągnący się przez cały świat. W dwóch miejscach podzielony jest przez Red Line i nie ma tam takiego pola magnetycznego jak w innych miejscach na świecie.
- W Społeczności Dusz nie ma żadnego morza, ale może chodzi ci o jakąś lokację z świata ludzi, choć tam podróżowałem po całym świecie i nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Ale mógłbyś spróbować.
- A jak dostać się do świata ludzi?
- Tego możesz się dowiedzieć tylko w Seretei, ale nie polecam się tam udawać bo nawet cię tam nie wpuszczą...
- Jak coś wejdę siłą! ? uśmiechnął się Zoro.
- Widzisz różnica między Rukongai a Seretai jest taka że tu są slumsy, na których żyją zwykłe nic nie znaczące słabe dusze, które codziennie walczą o marny kawałek chleba. A tam znajdują się shinigami, czyli potężni wojownicy i tylko oni mają tam wstęp, dodatkowo strefa ta jest strzeżona przez czterech potężnych strażników po jednym przy każdej bramie. Nie masz szans się tam dostać.
- Martwienie się o mnie to nie twoja działka, pokaż mi tylko drogę.
Wyszli na zewnątrz i Arnie wskazał na widoczną z daleka wieżę:
- Gdy dotrzesz do tej wieży będziesz u celu.
- Ok. Dzięki, kiedyś z pewnością ci się odwdzięczę. ? Rzucił na pożegnanie Zoro.
- Hej! Biegniesz w złym kierunku! Może pójdę z tobą, chcę zobaczyć czy chociaż pokonasz strażnika bramy.
- Jak chcesz to chodź przyda mi się ktoś obeznany.
Ruszyli więc, ku siedzibie Shinigami. Droga była bardzo długa, szermierz miał okazję zaobserwować, prawdziwą biedę. Czegoś takiego jeszcze nie widział, każdy był tu wrakiem człowieka, jedni walczyli o przeżycie kradnąc, a inni umierali z głodu, budynki w fatalnym stanie jeszcze bardziej podkreślały okropność tego miejsca. Jednak im bliżej byli celu tym bardziej sytuacja ludzi ulegała poprawie, chociaż Roronoa miał duży problem z wyrzuceniem z umysłu piekła które oglądał jeszcze przed chwilą.
- W końcu jesteśmy. Tuż przed tobą znajduje się Seretei, tu się rozstajemy bo dalej nie pójdę, chociaż zostanę by zobaczyć czy dasz radę Kaiwanowi, strażnikowi wschodniej bramy.
- Dzięki za doprowadzenie mnie aż tu. Teraz uraczę cię za to wspaniałym widowiskiem. ? Odrzekł Zoro przy tym charakterystycznym ruchem kciuka wyciągnął odrobinę miecza z pochwy, a na jego twarzy malował się złowrogi uśmiech. Ruszył w stronę celu, gdy nagle dwadzieścia metrów od niego opadała olbrzymia brama oddzielając go od miejsca, do którego tak bardzo chciał się dostać. Ujrzał przed sobą olbrzyma w wielkiej czarnej zbroi która okrywała całe jego ciało, w prawej ręce trzymał ogromnych rozmiarów korbacz, zaś na głowie miał czarny hełm z rogami, jedyna część ciała, którą można było u niego dostrzec to czerwone świecące oczy.
- Jestem Kaiwan strażnik bramy wschodniej, jeśli mnie pokonasz, będziesz mógł iść dalej, ale to się nie zdarzy, bo jeszcze nigdy nie przegrałem. ? oznajmił przeraźliwym, przeszywającym głosem, który spłoszył wszystkich gapiów poza Arnim.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, myślę że jeden miecz mi wystarczy . ? powiedział Roronoa dobywając Sandai Kitetsu, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Potwór wziął potężny zamach i uderzył z całej siły w szermierza, huk dał się słyszeć nawet w Seretei.
Mnóstwo dymu unosiło się w powietrzu, szef osiemdziesiątego rukongai, odwrócił się by wracać, bo sądził że nowy znajomy został zmiażdżony. Gdy pył opadł zobaczył, że zielonowłosy stoi niewzruszony blokując gigantyczny korbacz trzymanym jednorącz mieczem.
- Jakim cudem? Jedną ręką? Nikomu się nigdy nie udało zablokować mojego ciosu, co najwyżej unikali. ? wykrztusił zdziwiony Kaiwan.
- Po prostu jesteś słaby.
Zoro natychmiast wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika i wyskoczył wysoko w górę. Chwycił rękojeść w obie dłonie i uderzył z całych sił w tors przeciwnika, miecz zatrzymał się na zbroi olbrzyma a szermierz poczuł przeraźliwy ból w kościach i natychmiast zeskoczył.
- Hahahaha! Nawet jeśli jesteś ode mnie silniejszy, to i tak nie nasz rady przeciąć czarnego metalu zmieszanego z cząsteczkami dusz. Więc nie masz szans na pokonanie mnie. ? powiedział potwór, tryumfalnie się przy tym śmiejąc.
- To się jeszcze okaże!
Nastąpiła nagła wymiana ciosów, stal ścierała się z tajemniczym minerałem. Roronoa wyprowadzał wiele ataków, ale nie był w stanie ani trochę zarysować dzierżonego oręża czy też sforsować defensywy przeciwnika. Honor nie pozwalał szermierzowi dobyć drugiego ostrza, bo rzucanie słów na wiatr było nie w jego stylu. Przypomniał sobie walkę z Mr.1, którą stoczył w Alabaście. Tam przecież było tak samo, też nie potrafił nawet zadrasnąć przeciwnika a mimo to, jednak znalazł sposób na zwycięstwo. Postanowił spróbować tego co wtedy. Skupił się na materii pokrywającej przeciwnika, ale niestety nie potrafił wyczuć jej oddechu, jednak coś kazało mu zaryzykować. Wyciągnął swoją chustę i przewiązał ją na głowie. Chwycił mocniej swój przeklęty miecz i w stanął w skupieniu.
- Shishi Sonson!
Atak był praktycznie nie widzialny, szermierz natychmiast znalazł się za olbrzymem. Obaj zastygli na chwilę w bezruchu, gdy naglę dało się słyszeć pęknięcie. Sandai Kitestu złamał się, a odpadająca połówka skruszyła się na drobne kawałki. Zoro wycedził po cichu do miecza:
- Przepraszam... Dobrze mi służyłeś...
Po czym wstał schował martwy miecz i natychmiast dobył Wado Ichimonji. Cały płonął w złości, zdecydował się wykończyć śmiejącego się teraz potwora jednym z najpotężniejszych ataków. Wyskoczył wysoko w powietrze i krzyknął:
- Hiryu Kaen!
Za sylwetką szermierza dało się widzieć złowrogiego, ognistego smoka. Ostrze spotkało się z mroczną materią a odgłos zderzenia przeszył wszystkich zebranych wokoło. Czarna zbroja pękła i rozsypała się w kawałki. Kaiwanowi momentalnie zrzedła mina, gdy zobaczył na ziemi kawałki tego, co uważał za niezniszczalne. Na klatce piersiowej miał bardzo głęboką ranę, która obficie broczyła krwią, zaś jego ciało było trawione przez niebieskie płomienie. W morderczym szale zaczął uderzać korbaczem gdzie popadnie, ale wycieńczenia nie mógł już nawet dostrzec przeciwnika. Zoro mógł już tylko obserwować olbrzyma odchodzącego w agonii. W końcu Kaiwanowi zrobiło się ciemno przed oczyma i padł na ziemię z wielkim hukiem oddając przy tym życie.
- Nie wierzę! Pokonałeś go! ? Z ledwością wykrztusił Arnie. Zoro spoglądając na niego od razu przypomniał jaką minę zrobiła Perona, gdy Usopp przetrzymał jej atak. Wspomnienie o przyjacielu jednak szybko przypomniało mu jaki jest jego cel, więc zwrócił się w siedliska Shinigami i zapytał:
- Czy ta brama nie powinna się otworzyć po pokonaniu strażnika?
- Niestety ona nigdy się nie otwiera sama. ? odpowiedział mu dotychczasowy przewodnik.
- Rozumiem. ? odpowiedział Roronoa, dobył dwóch pozostałych mu mieczy i skierował się w stronę wejścia wzmocnił uścisk na rękojeściach i powiedział:
- Nitoryu Iai Rashomon! ? i już wycięta część bramy leżała na ziemi a droga stała otworem.
Zoro odwrócił się spoglądając teraz na jeszcze bardziej wyeksponowaną minę przyjaciela i rzucił mu na pożegnanie:
- Dzięki za wszystko, nara!
Po czym wkroczył na teren Seretei.
***
- Jestem cyborg Franky i potrzebuje trochę coli, żeby działać na pełnych obrotach.
- Jestem Bak szef azjatyckiego oddziału Czarnego Zakonu. A ten starzec obok mnie to mój asystent Wong. Chodź z nami do naszej bazy, znajdzie się tam z pewnością trochę coli, a tak po za tym to myślę że się nam przydasz.
Bak był krótkowłosym blondynem o przyjaznym wyrazie twarzy . Na głowie nosił niebieski beret, ubrany był również w tym kolorze, poza białą kamizelką, która na piersi miała charakterystyczną srebrną gwiazdę. Wong zaś był człowiekiem w podeszłym wieku, aczkolwiek sprawiał wrażenie całkiem żwawego, miał na sobie biały strój badacza, co od razu wskazywało na to czym się zajmuje.
Cieśla przystał na propozycję. Ruszyli w stronę tajemniczego budynku i już po chwili byli w środku.
Ledwo przekroczyli próg, a już ujrzeli biegnącą w ich kierunku spanikowaną dziewczynę w okularach i stroju takim jak Wong.
- Co się dziej Roufa?
- Nieznana nam dotąd Akuma zaatakowała naszą bazę Fou i Walker walczą z nią!
- Co takiego, przecież on nie odzyskał jeszcze swojego Innocence?! ? krzyknął przerażony tym faktem Bak.
- Może pomogę? Ale potrzebuję trzech butelek coli żeby walczyć. ? zaproponował cieśla.
- Wszyscy natychmiast do spiżarni, bo was wyleje! ? wrzeszczał spanikowany szef.
Już po chwili miał przed sobą 3 zgrzewki. Franky otworzył brzuch i zaaplikował trzy flaszki , czym wprawił innych w niesamowite zaskoczenie. Jego niebieska grzywka natychmiast stanęła na baczność.
- Jestem gotów, gdzie mam iść?
- Tym korytarzem prosto i na ostatnim zakręcie w lewo, pospiesz się proszę! ? poinstruowała go Roufa.
Cyborg ruszył natychmiast . Otworzył drzwi które dzieliły go od potwora z którym miał walczyć. Ujrzał niebieskiego stwora, który kształtem przypominał człowieka, jednak bez wątpienia nim nie był. Naprzeciw bestii stał biało włosy chłopiec w śnieżnobiałym płaszczu, a na lewym oku miał dziwny okular. Na podłodzie nieopodal leżała nieprzytomna czerwono włosa dziewczyna o jasno zielonej karnacji, która zamiast dłoni posiadała ostrza, wydawała się być przeźroczysta. Cieśla od razu krzyknął na wejściu:
- Przybyło wsparcie!
Akuma natychmiast się odwróciła i wystrzeliła w jego stronę fioletowym promieniem. Franky umknął przed atakiem, kątem oka zobaczył że trafione ściany robią się przezroczyste i znikają. Białowłosy wykorzystując nieuwagę zaatakował demona potężnym machnięciem lewej ręki, ten jednak umknął, przed atakiem. Szybkość bestii była bardzo duża, więc cieśla postanowił go unieruchomić.
- Franky Centauros!
Jego nogi podzieliły się na pół i wysunęły się do przodu. Wyskoczył wysoko i złapał Akumę między nogi i zwiększył uścisk.
- Teraz się nie ruszy, atakuj chłopcze ? krzyknął cyborg.
Ten natychmiast swoją przerażającą brązową dłoniom z długimi szpiczastymi palcami przeszył potwora.
- Dziękuje ci Allen, uwolniłeś mnie. Jako jedyny słyszałeś moje wołanie. Teraz skorzystaj z arki, którą tu przybyłem i teleportuj się do Edo by wspomóc przyjaciół na froncie. Żegnaj... ? wykrztusiła Akuma, po czym natychmiast umarła.
- Jestem Allen Walker Egzorcysta, a Ty kim jesteś?
- Mam na imię Franky jestem piratem i nie bardzo wiem co się tutaj wyprawia.
W tym momencie po pomieszczenia wpadł Bak z całą resztą naukowców.
- Zabiorę Fou na blok szpitalny ? powiedział Wong, poczym natychmiast wybiegł z pomieszczenia wraz z ludźmi niosącymi dziewczynę na noszach.
- Nic jej nie będzie? ? zapytał Allen
- Nie martw się o nią, jest silna, na pewno przeżyje. Franky chodźmy teraz na spokojnie porozmawiać, wytłumaczymy w czym uczestniczysz.
W trójkę przeszli do opustoszałej stołówki i usiedli przy stole.
- Więc chciałbym wiedzieć skąd pochodzisz i ile wiesz o tym wszystkim. ? odrzekł szef azjatyckiego odziału.
- Pochodzę z Water 7, ale to mało istotne bo obecnie należę do pirackiej załogi Słomianego Kapelusza. Płynęliśmy jak zwykle po zdradliwych wodach Grand Line, gdy nagle na niebie pojawiły się czarne dziury, które wciągnęły mnie i dwóch moich przyjaciół. Wewnątrz zostaliśmy rozdzieleni i tak pojawiłem się tu, a resztę już znacie. Podejrzewam że jestem w innym wymiarze, bo świat, który znam nie jest ani trochę podobny do tego.
- Hmmm... Więc będę Ci musiał wytłumaczyć wszystko. Nasz świat został zaatakowany przez Milenijnego Earla, który wykorzystuje cierpienie ludzi do tworzenia potworów zwanych Akumami, z którym zresztą miałeś już przyjemność. Posiada on u swego boku wybranych ludzi zwanych klanem Noah, posiadają oni niesamowite zdolności. My jesteśmy Czarnym Zakonem czyli organizacją, która została stworzona, by powstrzymać zniszczenie świata zaplanowane przez Earla. W tym celu po całym świecie poszukujemy Innocence tajemniczego minerału, który zsynchronizowany z człowiekiem daje niesamowitą moc zdolną niszczyć Akumy. Ludzi połączonych z tą tajemniczą mocą nazywamy egzorcystami, a siedzący obok ciebie Allen Walker jest jednym z nich. Są oni naszą główną siłą bojową przeciwko złu. W tej chwili w Edo toczy się wielka bitwa między Czarnym Zakonem a Earlem. Ty mimo że nie posiadasz Innocence jesteś w stanie zabić kumę, więc chciałbym wysłać cię wraz z Allenem na pole walki jako wsparcie.
- Ale ja muszę odnaleźć moich przyjaciół i jak najprędzej do nich dołączyć.
- Więc wiesz co to przyjaźń. W tej chwili moi przyjaciele walczą ryzykując życie i każde wsparcie będzie się dla nich liczyć. Jeśli nam pomożesz obiecuję że pomogę odnaleźć twoich przyjaciół. ? wtrącił się białowłosy.
Franky był wstrząśnięty sposobem, jakim o swoich najbliższych opowiadał chłopiec. Pomyślał że pod tym względem jest bardzo podobny do Słomianego Kapelusza.
- Gdyby był tu Luffy na pewno nie odmówił by wam pomocy, więc ja jako członek jego załogi zdecydowałem się wesprzeć was moja siłą.
- Kapitanie mam nadzieję że wybaczysz mi gdy trochę się spóźnię. ? powiedział cyborg w myślach, a jego twarz zmieniła wyraz na bardzo wesoły.
- Obecnie na polu walki są wszyscy istniejący egzorcyści, którym udało się przeżyć, niewątpliwie przyda im się wsparcie. Zbierajmy się!
***
Edo.
Pole bitwy było gładką ziemią na której nie było nic, poza stertą gruzu i jedną wielką wieżą. Walki trwały w najlepsze. Wszyscy egzorcyści wraz z czterema generałami walczyli z wyjątkowo gigantycznymi akumami i członkami klanu Noah. Jedynie sam Milenijny stał na szycie ostatniego ocalałego budynku i wszystkiemu się przyglądał. Członkowie klanu który współpracował z Earlem mieli brązową karnacje i charakterystyczny poziomy rząd krzyży na czole. Jeden z nich ubrany w garnitur toczył walkę z rudowłosym egzorcystom dzierżącym ogromny młot.
- To już twój koniec!
Wziął zamach dłonią na której znajdowała się różowa świecąca broń w kształcie motyla i uderzył z całej siły. Jego ręka zatrzymała się na czyjejś klatce piersiowej. Stał przed nim Franky.
- Dziwne czemu nie zadziałało? ? zastanawiał się głośno Noah.
- Ponieważ jestem zbyt superancki. ? odpowiedział cieśla.
- Tyki Mikk! ? krzyknął Allen.
- Znasz go ?
- Tak to człowiek, który już raz mnie zabił! Inocence Aktywacja! ? Walker obudził swoją moc i przybrał postać Królewskiego Klowna. Z impetem ruszył w stronę wroga i obaj w ogniu walki oddalili się wymieniając ciosy.
- Kim jesteś? ? zapytał cyborg poturbowanego chłopaka leżącego obok.
- Jestem Lavi przyjaciel Allena.
- Czyli ty też musisz być egzorcystą. Ja nazywam się Franky i stanowię wasze tymczasowe wsparcie.
Nagle po okolicy rozszedł się przerażający śmiech. Wszyscy walczący spojrzeli w stronę, z której dochodził dźwięk. Na najwyżej z pozostałych skał stała postać o ciemnej karnacji z średnio długimi czerwonymi włosami i grzywką zakrywającą czoło. Ubrana była w długi czarny płaszcz z wysokim kołnierzem, sięgający trochę poniżej kolan oraz spodnie w tym samym kolorze. Jego lewa ręka wyciągnięta była w przód i trzymała za czoło wiszące martwe ciało.
- Cholera! To Generał Winters Sokaro! ? Krzyknął mocno ranny Lavi po czym splunął krwią.
- Sami słabeusze. ? zrzucił martwe ciało ze skały i spojrzał w stronę zdziwionego całą sytuacją Earla. Wszyscy zaprzestali walki, spoglądając ze zdumieniem na nikomu nie znanego osobnika w czerni.
- Ehhh... Miałem być incognito, będą problemy. - powiedziała tajemnicza postać, poczym zniknęła.
Walczący zaczęli gorączkowo przewracać oczami w poszukiwaniu tego, który jeszcze przed chwilą stał na głazie.
- Dobry wieczór Earlu, chodźmy na mały spacerek. ? odrzekł pojawiając się obok zaskoczonego twórcy Akum. Szczyt wieży zaczął się samoczynnie rozpadać.
- Jestem Geppaku, jeden z pięciu. ? mówiąc to wymierzył potężny cios w brzuch Milenijnego i odrzucił go bardzo daleko.
Natychmiast zniknął z dachu wieży. Minęło pięć minut. Nagle wszystkie akumy zamieniły się w pył uwalniając zamknięte w nich dusze. A wszystkim członkom Klanu Noah samoczynnie pociekły łzy po policzkach.
- Milenijny Earlu! Nie! ? krzyknęła z rozpaczy niebiesko włosa dziewczyna Noah.
- Hahahaha ? Facet w czerni pojawił się stojąc w powietrzu a w ręku trzymał martwego pana ciemności.
Rzucił ciałem w stronę zapłakanej Road Camelot.
- Nie martwcie się, zginął w słusznej sprawie. ? powiedział, po czym pstryknął palcami a na niebie otworzył się czarny wir.
Spojrzał jeszcze w stronę Tykiego Mikka, odgarnął czerwoną grzywkę, ukazując mu tym samym poziomy rządek krzyży na czole i natychmiast zniknął w ciemności, która zaraz się zamknęła.
Rozdział Piąty
Sanji powoli zbliżał się do tutejszej bazy marynarki. Nagle drogę zagrodziła mu grupka bandytów.
- Dalej już nie przejdziesz śmieciu ? powiedział jeden z nich.
- A co powstrzymasz mnie?
- Dokładnie. ? rzekł z uśmiechem oprych, po czym wszyscy rzucili się na blondyna.
Przeciwnicy grubo się przeliczyli. Mimo przewagi liczebnej, wszyscy kończyli nieprzytomni na ziemi z odciskiem czarnego buta na twarzy. Kucharz przebijając się przez niezliczone liczby oddziałów wroga, w końcu stanął przed drzwiami budynku. Odpalił papierosa i jednym zgrabnym kopniakiem wywarzył drzwi, siła ciosu była tak wielka że wszyscy stojący po drugiej stronie zostali zmiażdżeni. Zostało tylko kilku bardzo przestraszonych. Jeden z nich leżał skulony i trząsł się jak galareta. Sanji podszedł do niego i powiedział zaciągając się papierosem:
- Gdzie jest wasz szef? Mam do niego bardzo ważną sprawę, która w żadnym wypadku nie może czekać.
- N-n-n-ie p-p-powiem ? wyjąkał skulony ze strachu rzezimieszek.
- W takim razie... ? uniósł nogę nad przeciwnika.
- Dobrze! Powiem wszystko!
- W takim razie słucham.
- Kapitan John jest w swoim gabinecie na trzecim piętrze. Bez problemu trafisz, jego gabinet posiada złote drzwi.
Kucharz spojrzał z pogardą na kapusia i rzucił w niego wypalonym papierosem, po czym skierował się ku schodom prowadzącym na pierwsze piętro. Gdy wszedł na górę, co chwilę natykał się na strasznie oczywiste pułapki. Siatki rozłożone na podłodze, ukryte ostrza, i wiele innych, jednak omijał je ze szczególną łatwością, widać były że osoba je zastawiająca, robiła to na szybko i nie wyszło to zbyt dobrze. Bez kłopotu dostał się do schodów prowadzących na drugie piętro i natychmiast z nich skorzystał. Znalazł się w wąskim korytarzu, który wyraźnie wskazywał tylko jedną drogę. Zrobił parę kroków i nagle za jego plecami opadła gruba żelazna ściana, a w jego kierunku zaczął toczyć się ogromny głaz. Nie było żadnych drzwi tylko gołe ściany, więc nie miał dokąd uciec. Zza kamienia dał się słyszeć tryumfalny śmiech i znany mu już głos.
- Teraz go mamy, tego nie przeżyje.
Po drugiej stronie stał wulgarny osobnik, który w barze obraził Nami. W piracie zawrzało, wziął potężny zamach nogą i uderzył w zbliżającą się do niego okrągłą skałę. Wielki kamień rozpadł się na drobne kawałeczki, a banici wytrzeszczyli oczy na ten widok. Pirat natychmiast ruszył w stronę trzech zdziwionych oprychów i każdemu z nich wymierzył po kopniaku o koszmarnej sile. Jeden ze zmasakrowanymi żebrami, drugi z popękaną czaszką, a trzeci ze skręconym karkiem, wszyscy leżeli martwi, a ich krew, która obficie wypływała z ich ciał zdobiła podłogę korytarza. Ruszył na ostatnie piętro, na którym czekała na niego ostateczna batalia. Ujrzał ogromne złote drzwi, odpalił papierosa i zapukał.
- Mówiłem żeby mi nie przeszkadzać! ? dał się słyszeć krzyk zza drzwi.
- Mam bardzo ważną sprawę, kapitanie John - odpowiedział na krzyki kucharz.
- Nie ma mnie! Odejdź albo będę zmuszony zrobić ci krzywdę, a rzadko robię to poddanym.
W tym momencie drzwi zostały z hukiem wywarzone. Sanji ujrzał ogromny pokój z drogimi, najlepszej jakości meblami, na podłodze był czerwony dywan z bardzo szlachetnej i delikatnej tkaniny. Po jego prawej stronie było biurko zawalone papierami, a przy nim siedział średniego wzrostu facet z krótkimi siwymi włosami i obfitym zarostem, zaś ubrany był w strój kapitana marynarki.
- Doszły mnie fatalne wieści z wioski. Słyszałem że żerujesz na mieszkańcach, ściągając haracz z każdego, kto uczciwie zapracował na swoje pieniądze.
- Tak, i co z tego? W końcu się czegoś dorobiłem. A ty jeśli ci życie miłe, lepiej już zmykaj, bo nie chciałbym cię masakrować. Poza tym mam bardzo dużo pracy i nie mam czasu i ochoty pastwić się nad słabeuszami.
Kucharz zauważył na biurku plik listów gończych i z uśmiechem powiedział:
- Wiem że zabiłeś tutejszego kapitana i podszywasz się pod niego, ale skoro już robisz dla marynarki, to chyba nie puścisz wolno pirata wartego siedemdziesiąt siedem milionów beli.
John odwrócił się w stronę gościa, spojrzał na jego twarz, chwilę pomyślał i naglęi zaczął się histerycznie śmiać.
- Z czego się śmiejesz idioto! ? Wrzasnął wściekły blondyn.
- Twój, haha, twój, hahaha list gończy hahaha, jesteś taki podobny ? Mówił z trudem przez śmiech kapitan.
- To nie jestem ja do cholery! Nie wiem co za idiota to rysował! ? Sanii rzucał się wściekle po pokoju.
- Daj spokój przecież jesteś podobny.
Wokół kucharza zaczęły buchać płomienie.
- Niby z której strony jestem podobny! Zabije Cię! ? Kucharz z rykiem rzucił się na kapitana. Wybił się w powietrze i niesamowitą siłą sprowadził swoją piętę w stronę wroga, ten jednak zniknął a efektem ciosu było złamane na pół biurko i dziura w podłodze.
- Tu jestem, ale nie wybaczę ci tego że zniszczyłeś mój ulubiony mebel! ? John dobył miecza i ruszył w stronę pirata.
Blondyn dopiero teraz zauważył że ma sposobność walki z szermierzem. Pomyślał że przez te wszystkie kłótnie z Zoro ma dość spore doświadczenie w walce z tego typu przeciwnikami.
Ostrze starło się z czarnym butem. Chwilę stali w zwarciu siłując się, ale w końcu odskoczyli od siebie.
- Skoro tak cenisz sobie ten pokoik to co powiesz na małą demolkę?
- Jeśli to zrobisz to z pewnością tu będzie twój grób.
- Party Table ? Krzyknął i jego nogi zaczęły niszczyć wszystko wokół.
- Nie!!! ? Krzyknął marynarz i natychmiast ruszył w stronę kucharza lecz ten skutecznym kopniakiem wgniótł go w ścianę.
Tak piękne przed chwilą pomieszczenie, przypominało teraz ruinę, w środku której stał uśmiechnięty Sanji. Spojrzał z pogardą na przeciwnika, który wyłaniał się z pod gruzu.
- Zrobiłeś rzecz niewybaczalną, od teraz będę walczył na poważnie.
- Chętnie zobaczę co potrafisz.
- Soru. ? Wycedził w złości kapitan, po czym zniknął i natychmiast pojawił się przed zaskoczonym przeciwnikiem i jednym zamachem ciął głęboko po brzuchu.
Blondyn natychmiast padł na kolana i obficie splunął krwią, która do tego bardzo intensywnie wyciekała z rany.
- Miałeś mnie za słabeusza, ale gdybym nim był nie pokonał bym przecież tutejszego kapitana.
- Nie doceniłem cię.
- Tak i ceną za pomyłkę jest śmierć. Rankyaku. ? Strumień rozciętego powietrza pofrunął z ogromną prędkością w przeciwnika, który zdążył się w ostatniej chwili uchylić.
- Gdybyś wykończył mnie pierwszym atakiem z pewnością byś wygrał, ale tak się składa że walczyłem już kimś, kto stosował te techniki.
Sanji pozbierał się z ziemi i stanął naprzeciw wroga, rzucił mu złowrogie spojrzenie i ruszył w jego stronę. Wymierzył silne kopnięcie w miednice, lecz nieprzyjaciel znów zniknął i pojawił się za nim z zamiarem pozbawienia go głowy. Machnął mieczem, ale kucharz już wiedział co się święci, wiec schylił się i ostatecznie stracił tylko kosmyk włosów. Blondyn szybko wsparł się na dłoni i krzyknął:
- Pol Trine! ? wymierzając marynarzowi potężnego kopniaka w klatkę piersiową. Siła była tak wielka że cios wgniótł go w ścianę i wywołał pęknięcie mostka. Kapitan zawył z bólu. Pirat ocenił sytuację i natychmiast chciał dokończyć dzieła, więc szybko ruszył w kierunku oszołomionego przeciwnika, lecz znów usłyszał charakterystyczny świst powietrza.
- Soru Multiply! ? Krzyknął wróg , ale tym razem nie było to zwykłe przemieszczenie jak wcześniej.
Sanji poczuł że jest atakowany, po chwili odczuł na swoim ciele ból wielu płytkich cięć, których ilość ciągle rosła, a nieprzyjaciela nie dało się dostrzec, był bezradny, więc zacisnął zęby i pokornie przyjmował ciosy. Natarcie trwało dłuższy moment, lecz po chwili wszystko się skończyło. John pojawił się w miejscu, w którym stał wcześniej i spojrzał na stojącego w kałuży własnej krwi, pochlastanego do granic możliwości przeciwnika.
- Znam tylko dwie z technik rokushiki, ale bardzo je udoskonaliłem. Myślę że już czas pokazać ci tę drugą, ale wiedz że to będzie ostatnia rzecz jaką zobaczysz. ? Powiedział z pogardą szermierz.
Chwycił miecz w obie ręce, uniósł nad głowę i krzyknął:
- Moonlight Rankyaku. ? Zamachnął się mieczem i gigantycznych rozmiarów fala rozcięła całą przestrzeń między nimi niszcząc przy okazji cały budynek.
- No to by było na tyle, muszę się zabrać za odnowę zniszczeń. ? Mówiąc to schował miecz do pochwy i odwrócił się w stronę drzwi.
***
Cała załoga zeszła się w barze, do którego miał wrócić Sanji po zwycięskim boju.
- Mam nadzieję że odpowiesz nam na wszystkie nasze pytania, jak już John będzie martwy. ? powiedziała Nami prześwietlając grożącym wzrokiem barmana.
- Tak, pomogę wam i nie tylko ja lecz wszyscy mieszkańcy wyspy.
- A co jeśli on nie da rady, może powinniśmy pójść mu pomóc? ? powiedziała Robin.
- Nie możemy tego zrobić pod żadnym pozorem, zranilibyśmy w ten sposób honor naszego przyjaciela. ? odrzekł Brook.
- Racja, musimy czekać, przecież nasza załoga nigdy nie przegrywa. ? dorzucił Chopper.
Nagle wyspa się zatrzęsła i dał się słyszeć ogromny huk. Wszyscy wybiegli na zewnątrz i spojrzeli w stronę budynku marynarki, który był dobrze widoczny z pod baru. Budynek był właściwie przepołowiony i rozpadał się a niedaleko budynku dało się dostrzec falę energii, która wyglądała jak gigantyczny księżyc. Słomiani zamarli, a barman posmutniał i powiedział:
- Niestety wasz przyjaciel najprawdopodobniej już jest martwy. Ta technika zabiła poprzedniego kapitana i nikt nie ma szans w bezpośrednim starciu z taką mocą.
-Sanji nie mógł umrzeć, na pewno zrobił unik! ? krzyknął Usopp.
- Obawiam się że to nie możliwe, dotychczas widziałem tę technikę zaledwie trzy razy, i zawsze jest stosowana, gdy przeciwnik jest nie zdolny do uniku.
- Sanji-kun... ? powiedziała ze smutkiem Nami.
- Musimy mu natychmiast pomóc, jeśli żyję zdołam go wyleczyć, szybko ruszamy! ? lekarz, który o dziwo zachował zimną krew, przywołał załogę do porządku.
Wszyscy bezzwłocznie ruszyli do kwatery marynarki, a barman ze zrezygnowaniem wrócił do karczmy.
***
-Soru.
Kapitan słysząc za plecami te słowa nie wierzył własnym uszom. Odwrócił się i ujrzał skąpanego we własnej krwi pirata. Był przekonany że w takim stanie nie będzie w stanie umknąć jego atakowi. Jego zaskoczenie było tak ogromne że nie był w stanie wycedzić słowa
- Coś nie tak kapitanku? Wreszcie przejrzałem tę technikę i potrafię ją zastosować, teraz ta walka nie potrwa długo.
Spanikowany John dobył miecza najszybciej jak mógł, po czym obydwaj zniknęli, i z ogromną prędkością starli się w powietrzu. Gdy opadali Sanji potężnym kopem wytrącił wrogowi miecz z rąk, łamiąc mu przy tym wszystkie pace i nadgarstek.
- To już koniec. ? powiedział blondyn i z impetem zaatakował przeciwnika.
- Collier!
- Epaule!
- Cotellete!
- Selle!
- Ciusseau!
-Jarret!
Nawałnica ciosów spadła na marynarza wywołując pęknięcia i złamania wielu kości w całym ciele.
Kapitan ledwo potrafił ustać na nogach, w głębi czuł że to jego koniec, ale nie chciał umierać, więc ostatkiem sił zamachnął się noga:
- Rankyaku!
Sanji bez problemu odbił słaby atak, po czym podbiegł do przeciwnika i krzyknął:
- Mouton Shot!
Kopniak z taką siłą wbił się w klatkę piersiową przeciwnika, że wszystkie żebra wraz z mostkiem zostały połamane i poprzebijały narządy wewnętrzne. Przeciwnik z niesamowitą siłą został odrzucony i przebił się przez bardzo grube ściany budynku, a upadek z wysokości zakończył jego cierpienia i już po chwili martwe ciało spoczywało rozbite o pobliskie skały.
Kucharz spojrzał na swoje ciało i powiedział:
- Renifer będzie miał trochę roboty. - po czym zemdlał na skutek dużej utraty krwi.
Minęło kilka minut.
- Dajcie tu jakieś nosze, musimy go szybko zabrać na statek i dokonać transfuzji! ? Rozkazał Chopper i pomyślał, że dobrze zrobił organizując na statku krwiodawstwo na własne potrzeby.
Usopp na poczekaniu stworzył prowizoryczne nosze i natychmiast przenieśli na nie blondyna.
Nami pochyliła się nad rannym by ocenić jego stan, w tym momencie snajper i lekarz unieśli noszę i pech chciał że twarz Sanjego wylądowała w cycuszkach nawigatorki, a on natychmiast odzyskał przytomność. Jego oczy zmieniły się w serca, z nosa obficie spływała krew a on krzyczał:
- Jakie mięciutkie. Nami-swaan, wygrałem dla ciebie!
Błyskawicznie został przywołany do porządku lewym sierpowym.
- Idźcie już na statek, jeśli będzie przy Nami to zaraz się wam wykrwawi. ?powiedział Brook.
-Dobra! ? kanonier wraz z reniferem szybko pognali w stronę Sunny.
- Skoro John został unicestwiony to udajmy się poszukiwaniu informacji. ? zaproponowała Robin.
W trójkę udali się do baru, oznajmili miłą wiadomość barmanowi, który popłakał się ze szczęścia.
- Jestem wam tak bardzo wdzięczny, teraz możecie liczyć każdą pomoc z naszej strony, nigdy nie spłacimy naszego długu wobec was! ? krzyczał przez łzy.
- Będziesz miał jeszcze czas świętować teraz wywiąż się z obietnicy. ? zwróciła uwagę nawigatorka
- Ah, tak, więc co chcieli byście wiedzieć?
- Z pewnością widziałeś zjawisko czarnych wirów, które pojawiło się w okolicach wyspy, powiedz nam co o tym wiesz.
- Te dziury to dziwna sprawa, dość często się to zdarza, zjawiają się z nikąd po czym znikają. Czasami zdarzy się coś dziwnego wraz z pojawieniem się otchłani, wychodzą z niej różne istoty, których nikt nawet nie potrafi nazwać. Raz nawet miała miejsce sytuacja, w której jeden z mieszkańców został wchłonięty.
- Powiedz coś więcej na ten temat.
- Z otchłani wyłoniła się gigantyczna czarna ręką , która schwytała kobietę i wciągnęła do swojego wnętrza. Było też kilka przypadków, gdy dziwne fioletowe stwory o czarnych oczach wychodziły ze środka i atakowały wyspę, ale John skutecznie je eliminował.
- Widzisz trzech naszych przyjaciół również zostało wchłoniętych przez to zjawisko, czy wiesz jak moglibyśmy ich odzyskać, lub gdzie się znajdują?
- Niestety nie wiem, wessana kobieta nigdy już nie wróciła, nie wiadomo czy w ogóle żyję. Nic więcej na ten temat nie jestem w stanie powiedzieć, ale na naszej wyspie jest odosobniony człowiek, który zaczął badać to zjawisko. Myślę że powinniście się do niego udać, mieszka na zachodnim wybrzeżu w swojej samotni. Nazywa się Kuroda, nie wiem czy będzie chciał z wami rozmawiać, bo generalnie stroni od ludzi, ale jeśli wspomnicie o Johnie to może uda wam się go nakłonić do pomocy.
-Dzięki za pomoc! Bezzwłocznie ruszamy. ? rzuciła na pożegnanie Nami.
Cała trójka zwróciła się na zachód, przeszli przez miasto i dżunglę.
W końcu byli na brzegu, od razu dostrzegli małą drewnianą chatkę. Podeszli i nawigatorka zapukała w drzwi, a te po chwili się otwarły, jednak nikogo przed nią nie było.
-Halo! Jest tu ktoś!? ? zawołała stojąc w progu.
Nikt się nie odzywał. Chciała wejść, lecz nagle poczuła, że jej stopa o coś zachaczyła. Pod nogami zobaczyła pomarszczonego staruszka w brązowym zakonnym stroju, był on tak niski że nawet nie sięgał do połowy łydki. Starzec spoglądał ku górze z niesamowitymi wypiekami na twarzy, aż w końcu krew pociekła mu z nosa:
- Twoje majteczki! ? krzyknął w ekstazie zaglądając pod krótką spódniczkę, a jej zawartość była bardzo dobrze widoczna z pozycji, w której się znajdował.
- Stary zboczeniec! ? Nami natychmiast solidnym kopniakiem sprawiła że roztrzaskał się o meble na przeciwko.
- A czy ja też mógłbym zobaczyć? ? odezwał się z tyłu Brook.
- Nie! ? wrzasnęła z wściekłością wymierzając kościotrupowi potężny cios w czaszkę.
Robin całą sytuację skomentowała niewinnym uśmieszkiem.
Wreszcie wszyscy weszli do środka.
- Czego chcecie? Nie wiecie że nie lubię gości? ? spytał dziadek.
- Chcieliśmy porozmawiać o czarnych wirach, nasi przyjaciele zostali przez nie pochłonięci, a ludzie w mieście mówią że wiele wiesz na ten temat. ? nakreśliła sytuację pani archeolog.
- A niby dlaczego miałbym się z wami dzielić moją wiedzą na ten temat?
- Bo nasz przyjaciel wykończył Johna i dzięki nam wyspa będzie bezpieczna. ? dumnie powiedziała Nami.
- Sam bym go wykończył, ale wiedziałem że Sanji da radę, więc nie było potrzeby brudzić sobie rąk.
- Skąd wiesz jak nazywa się...
- Wasz pokładowy kucharz? Powiedzmy że po prostu wiem. Chcecie się dowiedzieć co z waszymi przyjaciółmi?
-Tak ? powiedzieli wszyscy naraz.
- Jeśli są słabi to już możecie ich wykreślić z listy żywych, ale jeżeli są bardzo silni, to z pewnością żyją i całkiem prawdopodobne, że podczas Zjednoczenia się z nimi spotkacie.
- Jakiego zjednoczenia? ? zapytała zaszokowana Nami.
- Jeśli dalej będziecie drążyć ten temat to z pewnością zostaniecie usunięci jak śmieci, więc radzę wam spokojnie czekać, bo nic nie możecie zrobić.
- Nie będziemy stali w miejscu, gdy naszym kompanom grozi niebezpieczeństwo. ? powiedziała zezłoszczona sugestią starca nawigatorka.
- W takim razie gińcie!
Cała trójka momentalnie przygotowała się do ataku, jednak Kuroda po prostu zniknął.
Rozdział Szósty
- Nazywam się Luffy i jestem człowiekiem który zostanie królem piratów.
- Pirat? Pierwsze raz widzę, jestem Shikamaru, chunin z Konohy. Czym był ten potwór, który cię zaatakował?
- Nie wiem, przyciągnął mnie tu oddzielając od moich przyjaciół. A właśnie muszę ich poszukać. Zoro! Franky! ? krzyczał dookoła.
- Przestań się drzeć, później ich poszukamy, teraz muszę wiedzieć co się tu stało.
- Nie wiem, ten wir wciągnął mnie i dwóch moich nakama do środka, a później ta kreatura przeniosła mnie tutaj.
- Jesteś ranny, twoja dłoń i stopa mocno krwawią, chodź ze mną zaraz się tym zajmiemy.
Słomiany ruszył za nim i już po chwili znajdowali się przed dość dużym budynkiem, przekroczyli próg, następnie weszli na pierwsze piętro i pognali pierwszym korytarzem prosto. Wkroczyli do pomieszczenia na samym końcu. Byli w gabinecie lekarskim, gdzie przy biurku siedziała blond włosa dziewczyna w fioletowej kamizelce kończącej się zaraz pod biustem i w krótkiej spódniczce tego samego koloru.
- Witaj Shikamaru, czy coś się stało? Przecież nasza drużyna miała się spotkać w knajpie za jakąś godzinę.
- Cześć Ino, mam rannego, co prawda rany nie są jakieś poważne ale mocno krwawią, mogła byś coś z tym zrobić?
W tym momencie dostrzegła za plecami przyjaciela, człowieka w słomianym kapeluszu i rzekła:
- Podejdź zobaczę co da się zrobić.
Zrobił o co prosiła, a ona przyłożyła dłonie do jego ran i zielonym kojącym światłem zaczęła leczyć.
- Wow! Niesamowite! Jesteś lepsza niż Chopper! ? wrzeszczał Luffy, widzący z jaką szybkością ustępuje ból, a jego oczy zamieniły się w gwiazdy.
- Skąd ty go wytrzasnąłeś? Czy on jest normalny? ? zapytała swojego znajomego, widząc reakcję pacjenta.
- Ehhh... Ciężko to wytłumaczyć, w wiosce miała miejsce dziwna sytuacja z nim związana. Myślę że moglibyśmy go wziąć razem z nami na drużynową kolację. Asuma-sensei powinien wiedzieć co zrobić.
- Czemu nie, byle tylko nie był zbyt łakomy, bo za dwóch Chojich się nie wypłacimy. ? powiedziała chichocząc.
- Chcesz wyskoczyć z nami na przekąskę? ? spytała wciąż wpatrzonego z gwiazdami w oczach i rozwartą paszczą w jej technikę chłopaka.
Pirat otrząsnął się wreszcie i odpowiedział:
- Jasne, właśnie mi się przypomniało, że jestem bardzo głodny.
- W takim razie postawię ci posiłek. ? zaproponował z uśmiechem Shikamaru.
- Jupi!
Ino skończyła pracę w szpitalu i ruszyli w stronę lokalu, w którym zwykli jadać wspólne posiłki.
Przed wejściem już czekali ich przyjaciele, wysoki czarnowłosy mężczyzna delektujący się papierosem i otyłego chłopaka w czerwonym ubraniu o brązowych włosach sięgających do łopatek.
- Witajcie, a to kto? ? zapytał ten starszy spoglądając na chłopaka w słomianym kapeluszu.
- Zaprosiłem go, wejdźmy do środka to wszystko wam opowiem. ? odpowiedział taktyk.
Przekroczyli próg, jak zwykle usiedli przy stoliku z grillem na środku i poprosili o dużo mięsa.
Kelner ułożył mnóstwo kawałków na ruszcie, a Shikamaru opowiedział wszystkim całą historię.
- Bardzo dziwne, nigdy nie widziałem takich istot, czyżby to kolejny eksperyment Orochimaru? ? uznał po wysłuchaniu wszystkiego Asuma.
- Całkiem możliwe, powinniśmy jak najprędzej poinformować Tsunade-sama. ? stwierdziła Ino.
Luffy i Choji spoglądali na smażącą się wołowinkę nie mogąc się doczekać kiedy będzie gotowa.
- Wygląda na to że już się usmażyło, wcinajcie. ? powiedział z przyjaznym uśmiechem dowódca dziesiątej drużyny.
Jeszcze nie zdążyli złapać za pałeczki, a już całe mięso zniknęło zgarnięte przez Luffiego. Wszyscy w osłupieniu spojrzeli na przybysza, nawet Choji na ten widok nie był w stanie wydusić słowa protestu.
- Ała! Parzy! ? krzyczał z pełnymi ustami pirat.
- Wylecz mnie ? zwrócił się do Ino.
- Mowy nie ma, zjadłeś wszystko! Przez ciebie będziemy głodni. ? zaprotestowała.
W tym momencie z uszu grubego ninja zaczęła szybkim tempem wydostawać się para, a jego twarz robiła się czerwona. Chwycił Słomiaka za szyję i zaczęli się szarpać.
- Zżarłeś wszystko! A jestem taki głodny!
- Ja też jestem głodny
- Nadal !?
- Choji jest bardziej wściekły niż wtedy gdy ktoś zjadł ostatniego chipsa. ? zaśmiał się Asuma.
- Kelner dokładka! Jesteśmy głodni! ? zaczął krzyczeć winowajca.
- Opanuj się kto za to będzie płacił!? ? zbulwersował się Shikamaru.
- Ty, przecież powiedziałeś że stawiasz. ? zaśmiał się szyderczo
- Oż ty! Skąd mogłem wiedzieć że na tym świecie jest ktoś, kto potrafi zjeść więcej niż on ? powiedział zbulwersowany wskazując na kolegę, który dusił przybysza.
W końcu wszyscy w trójkę zaczęli się szamotać. Cała sytuacja była dość zabawna bo bierna część towarzystwa głośno się śmiała. Nagle Luffy wypadł przez okno po dość silnym uderzeniu ze strony grubasa, odwrócił się w ich stronę i krzyknął:
- Gońcie mnie nigdy mnie nie złapiecie!
I zaczął bardzo szybko uciekać. Dziesiąta drużyna jednak nie miała zamiaru go gonić, tylko wreszcie coś skonsumować.
- Ciekawy z niego gość. ? powiedziała Ino.
Naraz usłyszeli dość głośny wybuch dochodzący ze strony wejścia do wioski, więc natychmiast ruszyli zobaczyć co się dzieje. Dobiegli do bramy i zobaczyli leżących na ziemi ostro poturbowanych i nieprzytomnych Kotetsu i Izumo którzy zostali bezpośrednio trafieni przez wcześniejszy wybuch.
Dym wywołany wybuchem zaczął opadać, a ich oczom ukazały się trzy postacie w jasnych długich płaszczach oraz z chustami tego samego koloru spod których widać było tylko oczy. Nagle stojący w środku włożył rękę pod chustę i sięgnął ust. Nadgryzł kciuk wykonał kilka pieczęci i krzyknął:
- Kuchiyose no Jutsu!
Przed nimi stanęło pięć fioletowych istot z całkowicie czarnymi oczami. Wszystkie wyglądem przypominały legendarnego minotaura, i dzierżyły w dłoni ogromne topory. Cała drużyna dziesiąta stanęła w osłupieniu spoglądając na efekt przyzwania. Nawet Asuma, który jest tak długo na tym świecie nie widział jeszcze czegoś takiego, jednak Shikamaru już wiedział co jest grane. Niespodziewanie jeden z nich zniknął i pojawił się tuż przed zadumanym ninja zbierając się do pozbawienia go głowy.
- Konoha Senpuu! ? potężny kopniak wylądował na brzuchu bestii ratując tym samym najmądrzejszą osobę w całej wiosce.
- Cholera, ruszcie się bo was zabiją! ? krzyknął posiadający krzaczaste brwi wybawca w zielonym uniformie.
- Dzięki Lee.
- Nie ma za co.
Powoli zaczęło się pojawiać coraz więcej ninja zwabionych wybuchem.
- Guardianie pozbądźcie się gapiów! ? padł rozkaz.
Fioletowe kreatury natychmiast pognały w stronę miasta i znikając wdały się w walki z obserwującymi dotąd ninja.
- Gai-sensei i reszta mojej drużyny jest pobliżu, nie martwcie się wykończą tamtych, my zajmijmy się tymi tutaj ? odrzekł Rock.
Shikamaru błyskawicznie połączył swój cień z trzema postaciami i wiedząc że będą go kopiować, wykonał ruch nakazujący zdjęcie zamaskowania. Chusty upadły na ziemię, a wszyscy obecni stanęli jak wryci, nie mogli uwierzyć w to co właśnie zobaczyli. Przed nimi stali Kazekage wioski piasku Gaara i jego rodzeństwo czyli Temari i Kankuro. Technika przytrzymująca ich została anulowana.
- Dlaczego!? ? wykrztusili wszyscy niemal jednocześnie.
- Takie było polecenie, mamy zniszczyć tę wioskę. ? odpowiedział czerwono włosy.
- Czyje polecenie!? Przecież ty rządzisz swoją wioską! ? wrzasnął Asuma.
- Nie będę się tłumaczył przed nieznajomymi.
- Jakimi nieznajomymi?! ? zbulwersował się mistrz technik cienia.
- Dość tej paplaniny, załatwcie ich, nie chcę sobie brudzić rąk. - zwrócił się do swoich towarzyszy.
Człowiek z freskami na twarzy rozwinął zwoje niesione na plecach i wyłoniły się z nich trzy lalki Karasu, Kuraori i Sanshuuo. Natomiast blondynka rozwinęła wielki wachlarz. Nagle spostrzegli że oczy przeciwników są czarne jak smoła i jedynie narząd wzroku najsilniejszego z nich przypominał ludzki. Teraz jedynym co różniło ich od wcześniej przyzwanych monstrów był kolor skóry. Zrozumieli że nie mają już wyjścia i muszą ich zabić, bo efektem tej ciemności jest całkowite zniknięcie świadomości. Skoro Kazekage nie miał zamiaru walczyć podzielili się na dwa zespoły. Asuma i Lee postanowili że pokonają lalkarza, natomiast pozostała trójka szykowała się do walki z mistrzynią wiatru.
Taktyk natychmiast opracował plan walki i szybko podzielił się nim z towarzyszami.
Temari uderzyła wachlarzem tworząc gigantyczny podmuch, wszyscy w ledwo utrzymali się na ziemi.
Shikamaru natychmiast rozpoczął atak i jego cień szybko sunął po ziemi zbliżając się w kierunku wroga, ta jednak nie dała się złapać i zaczęła uciekać jak najdalej od cienia. W tym momencie za nią pojawił się Choji i gigantyczną pięścią wymierzył morderczy cios, który natychmiast powalił nieprzyjaciela. Podniosła się z ziemi i był to ostatni ruch jaki zdążyła wykonać, bo jej cień został przejęty.
- Plan się powiódł. Teraz masz szansę Ino.
- Shintenshin no Jutsu! ? krzyknęła i jej dusza wystrzeliła w stronę nieruchomego przeciwnika, a ona sama zemdlała. Ku zdziwieniu jej kompanów prawie natychmiast powróciła.
- Co się stało? - zapytał Choji.
- Znalazłam się w jej umyśle i byłam otoczona mrokiem, i czułam jakby chciał się we mnie wedrzeć, jedyne co zdążyłam zauważyć, to że jej świadomość została zniszczona, teraz jest bezmózgą bestią, która jest najprawdopodobniej przez kogoś kontrolowana.
Wymianę doświadczeń przerwał im biały jednooki tygrys i pędzący wraz z nim ostry jak brzytwa podmuch. Wszyscy momentalnie odskoczyli uchylając się przed atakiem, jednak wiatr wywołał kilka nacięć na ich ciałach.
-Trzeba zmienić taktykę, mam pewien pomysł, powiedzcie mi tylko czy dacie radę z tym tygrysem?
- Jasne, o nas się nie martw. ? odrzekli wspólnie zwracając się w stronę wietrznej bestii.
- Kage Bunshin no Jutsu ? Shikamaru stworzył jednego klona, który natychmiast pognał między budynki i oddalił się z pola walki. Wiedział że ma teraz o połowę czakry mniej i musi być ostrożny.
Ujrzał zbliżający się w jego stronę ogromny podmuch wiatru, nie zdążył umknąć, został trafiony frontalnie. Poturlał się po ziemi i leżąc splunął krwią. Wstał i zdał sobie sprawę że jest wewnątrz pyłu, od razu zidentyfikował użytą technikę jako Fuusajin. Naraz ze wszystkich stron zaczęły nadlatywać tnące podmuchy, który były tak skonstruowane żeby nie rozwiać pyłu. Nie mógł się bronić, przyjmował ciosy i zdobywał coraz więcej ran, aż w końcu wymyślił.
- Ninpou Kagenui! ? krzyknął i z oddzielonych od ziemi macek z cienia wytworzył wiatrak, który szybko rozwiał kurz. Ranny, ale dumy z siebie spoglądał na kobietę, która kiedyś uratowała mu życie. Na dachu jednego z budynków dostrzegł swojego klona , który natychmiast rzucił nożem w stronę Temari i zniknął.
- Kagemane Shuriken no Jutsu. ? powiedział widząc że cień przeciwniczki jest przybity do podłoża.
- Wielka szkoda że muszę cię zlikwidować, byłaś wspaniałą kunoichi, ale zostałaś zmieniona w potwora, pora zakończyć twoje cierpienia, żegnaj. ? po tych słowach cieniste macki ruszyły w stronę kobiety i przebiły wszystkie witalne punkty na wylot. Zwróciła twarz ku niebu i ciemność zaczęła ulatywać z jej oczu, uszu, nosa i ust, po czym padła martwa na ziemię. Shikamaru odwrócił głowę i zobaczył jak Choji ogromną pięścią wgniata kocura w podłogę, a ten zniknął zaraz po śmierci właścicielki. W tym samym czasie Asuma i Lee toczyli walkę z Kankuro. Karasu i Kuraori zaczęły zataczać bardzo szybkie koła wokół dwóch przypartych do siebie plecami ninja.
- Nie spuszczaj gardy ani na chwilę, walczymy z lalkarzem. ? przestrzegł chwilowego partnera Jounin, po czym założył swoje kastety na dłonie i nasączył je czakrą wiatru. Lalki zaczęły strzelać w ich kierunku Kunaiami, lecz obydwaj bez większych problemów odbijali ataki. Satutobi przystąpił do ataku z ogromną prędkością ruszył w kierunku nieprzyjaciela, wziął potężny zamach i uderzył. Brat Gaary w ostatniej chwili odsunął twarz, a mimo to na policzku miał sporą ranę. Asuma wiedząc że przed drugą ręką przeciwnik nie ucieknie wyprowadził szybki cios, ten jednak nie trafił celu a zatrzymał się na twardej tarczy Sanshuuo. Siła jakiej użył, zwróciła się przeciwko niemu, odczuł silny prąd w łokciu, ból kości i krwawienie z palców, w które wrzynał się kastet. Niespodziewanie poczuł silne ukłucie w plecach, ostrze z któregoś odnóża lalki przeszyło go boleśnie. Ziemia pod nim runęła, a on znalazł się w drewnianym wnętrzu Kuraori i został szczelnie zamknięty. W tym momencie Karasu, z którą trudził się Lee, rozpadła się na wiele części, z każdej wysunęło się ostrze. Mistrz tajutsu od razu przypomniał sobie opowieści Kiby, który już widział ten atak i zrozumiał że ma nie wiele czasu. Noże ruszyły w stronę uwięzionego w lalce Asumy, a Rock prawie jednocześnie z nimi. W ostatnim momencie wyprzedził lalkarza , potężnym kopniakiem rozbił więzienie i wydostał swojego kompana, ratując mu tym samym życie.
- Dzięki, teraz czas na mój atak, odsuń się!
- Katon, Haisekishou! ? Dmuchnął ogromną ilością gazu w stronę przeciwnika i jego zabawek. Gdy dym się rozprzestrzenił, ten przygryzł zęby, tworząc iskrę i spowodował ogromny wybuch.
- Niezłe. ? skomentował go wyraźnie podniecony towarzysz.
Kiedy pył wywołany eksplozją opadł okazał się że wróg mimo ogromnych ran nadal stoi, ale jego narzędzie walki było w częściach. Jounin natychmiast ruszył aby dokończyć dzieła, jego kastety zaświeciły niebieską czakrą. W momencie kiedy mijał leżącą głowę jednej z lalek, ta z ogromną prędkością wystrzeliła kunai, który podciął ścięgno achillesa w jego lewej nodze. Lee natychmiast ruszył na pomoc, ale gdy znalazł się przy rannym w ich stronę popędziła kulka, która pękła tuż przed nimi pogrążając ich w chmurze trujących gazów. Młody Chunin najszybciej jak mógł wyniósł partnera z obszaru działania trucizny i położył w bezpiecznym miejscu. Podjął decyzję. Zdjął obciążenie, które zwykł nosić na nogach i nadludzką szybkością ruszył w stronę przeciwnika. Ten usiłował mu przeszkodzić wprawiając w ruch porozrzucane wokół części zniszczonych lalek, ale krzaczaste brwi nie miał najmniejszych problemów z unikami. Gdy znalazł się przy nieprzyjacielu, wycelował i zasadził potężnego kopniaka w podbródek wybijając go wysoko ku górze. Rzucił się za nim wymierzając jeszcze kilka ciosów i gdy byli na odpowiedniej wysokości chwycił go w talii i zwrócił głową ku ziemi:
- Omote Renge! ?krzyknął i natychmiast wraz z przeciwnikiem zaczął wirowym ruchem pędzić ku ziemi.
Uderzenie zrobiło ogromną dziurę w ziemi. Lee odskoczył i patrzył na przeciwnika, który leżał na ziemi ze złamanym kręgosłupem, , dychał jeszcze chwilę po czym ciemność zaczęła go opuszczać i wyzionął ducha.
- Więc udało wam się ich wykończyć, jesteście lepsi niż przypuszczałem, ale ze mną sobie nie poradzicie. ? odezwał się dotychczas bierny piaskowy demon.
- Cholera przez moją głupotę nie mogę wam pomóc, przepraszam Shikamaru. ? odrzekł leżący na ziemi Asuma.
- Nie przejmuj się tym sensei, Ino zabierz go w bezpieczne miejsce i postaraj się uleczyć, my postaramy się go zatrzymać do póki nie przybędą posiłki. ? powiedział Shikamaru.
Kunoichi natychmiast zabrała rannego i oboje zniknęli w gąszczu budynków.
- Z nim nie będzie tak łatwo ? nerwowo wydukał Choji.
W tym momencie fala ciemności zaczęła pochłaniać dotąd białą część oczu Gaary, lecz w połowie się zatrzymała.
- Co jest? Czemu jego oczy tylko częściowo są czarne? ? zapytał się w myślach Shikamaru, gdyż wyraźnie go to niepokoiło.
Korek zatykający gurdę, którą nosił na plecach upadł na ziemie, a Kazekage wyciągnął dłoń i zaczął strzelać wydobywającym się z niej piaskiem w stronę przeciwników. Wszyscy trzej z ledwością umknęli. Taktyk wycelował cieniem w przeciwnika i o dziwo udało mu się go pochwycić za pierwszym razem. Jego towarzysze natychmiast skorzystali z okazji że przeciwnik jest unieruchomiony.
- Konoha Senpuu! ? Krzyknął Lee ale jego noga została zatrzymana przez grubą ścianę piasku.
Choji wyskoczył wysoko złożył pieczęć i powiedział:
- Nikudan Harisensha. ? Jego włosy zwiększyły objętość i zamieniły się w twarde kolce, on zwinął się w kule i z góry zaatakował. Niestety jego technika też została zatrzymana przez obronę Gaary.
- Cholera nie wytrzymam dłużej, straciłem za dużo czarky. ? odrzekł taktyk.
W tym momencie połączenie cieni się rozpadło, a wróg korzystając z okazji potraktował dwóch oszołomionych swoimi nieudanymi próbami ninja ogromną falą piasku. Oboje poturlali się po ziemi i cali obolali wylądowali obok swojego przyjaciela.
- Suna Shigure ? powiedział ze spokojem piaskowy demon.
Zauważyli nad sobą ogromną chmurę piasku, która zbierała w sobie zawartość gurdy, a nawet obrony absolutnej. Chcieli uciec, ale spostrzegli że ich stopy są unieruchomione, przez macki wychodzące z pod ziemi. Wszystko co wisiało nad nimi runęło na ich głowy i w jednej chwili wszyscy trzej unosili się w górę w piaszczystych kokonach, z których wystawała tylko głowa.
- Trzy pieczenie na jednym ogniu, to już koniec. Sabaku...
Poczuli miażdżący ból na swoich ciałach. Nagle z oddali z ogromną szybkością nadleciała rozciągnięta ręka, której pięść z impetem wbiła się w brzuch pozbawionego defensywy Gaary. Ten obficie splunął krwią i został wysłany w pobliski budynek, a jego technik został anulowana.
- Widzę że potrzebujecie pomocy Shikamaru! ? wrzasnął rozbawiony Luffy.
- Cholera, zjawiłeś się w samą porę, ale nie sądziłem że jesteś na tyle silny by go powalić.
- Jestem silniejszy niż ci się wydaje. A co to za krzaczaste brwi!? ? wybuchnął śmiechem na widok Rocka Lee.
- To wspaniała oznaka siły młodości! ? krzyknął podniecony.
- Niesamowite! siła młodości! ? wpatrywał się w niego z gwiazdkami w oczach i rozwartą paszczą.
Niespodziewanie poczuł jak coś owija się wokół jego nóg.
- Nie zapomniałeś o czymś? ? powiedział wyraźnie poirytowany Kazekage, zamykając przybysza w piaskowym kokonie.
- Tylko nie to! Musimy coś zrobić! ? krzyknął Choji i wraz z Lee ruszyli do ataku, ale bezzwłocznie zostali odepchnięci przez piasek. Shikamaru chcąc pomóc rozpoczął atak cieniem, lecz odrazu zmorzył go ból i brak czakry. Nie mogli nic zrobić, wszyscy trzej z żalem patrzyli na słomianego kapelusza, który unosił się ku górze po śmierć.
-Sabaku Kyuu ? Gaara zacisnął pięść.
- Nie! Stój! ? krzyknęli naraz.
Piasek zmiażdżył swoją zawartość. Na twarzy nieprzyjaciela zaczęło się rysować zdziwienie. Z zaciśniętej kuli wyskoczył, ten który przed chwilą tak go zdenerwował.
- Jakim cudem!? ? wycedzili wszyscy jednocześnie razem z samym demonem piasku.
- Ponieważ jestem z gumy. ? odpowiedział śmiejąc się Luffy.
- Gomu Gomu no Pistol! ? natychmiast odpowiedział kontratakiem i wystrzelił swoją pięść w przeciwnika, ta jednak zatrzymana została przez defensywę przeciwnika. Jego dłoń opadła do ziemi, chwycił się wystającego konaru drzewa i krzyknął:
- Gomu Gomu no Rocket! ? popędził niczym rakieta w stronę wroga, tym razem lekko naginając piaskową obronę zdołał lekko uderzyć i skruszyć warstwę skóry wroga.
Kontratak nadszedł natychmiast potężna fala piachu wbiła się w brzuch pirata i wgniotła go w pobliski budynek. Słomiany bezzwłocznie się pozbierał i przeszedł do dzikiego natarcia.
- Gomu Gomu no Gatling Gun - nawał pięści zaczął napierać na Kazekage, lecz piasek chronił go przed każdym uderzeniem. W pewnym momencie kapitan narzucił szybsze tempo i piasek nie nadążał z odpieraniem ciosów. Ataki spadały na ciało wroga niczym grom z jasnego nieba. Obecnie był już w całości popękany, wściekły stanął w rozkroku, sklecił pieczęć :
- Ryuusa Bakuryu! ? piach przybrał formę ogromnego tsunami i popędził w stronę Luffiego. Lee, Choji i Shikamaru , ostatkiem sił wskoczyli na najwyższy budynek, a piach pochłonął całą resztę . Wejściowa część wioski wyglądała teraz jak pustynia, z której wystawało tylko kilka dachów budynków.
- Czas na twój pogrzeb! Sabaku Taiso! ? przyłożył dłonie do podłoża i w tym momencie, cały obszar poprzedniego ataku został nawiedzony przez potężne trzęsienie ziemi. Wszystkie zasypane budynki zaczęły się walić, trzech ninja wraz z gruzem, upadło na piasek, jednak nie martwili się o siebie, lecz o tego, który był wewnątrz. Piach zaczął wsiąkać w ziemie i ich oczom powoli ukazywała się sylwetka bardzo poranionego przez małe granulki pirata.
- Czas skopać ci dupę! ? wrzasnął wyłaniając się w całości.
Stanął w rozkroku, a jego łydki znacznie zwiększyły objętość, sprawiały wrażenie wypełnionych krwią, a ta po chwili została wprawiona w ruch.
- Gear Second. ? powiedział z szyderczym uśmiechem na twarzy, a jego ciało przybrało barwę czerwono-różowawą i zaczęła z niego ulatywać para.
- Niemożliwe przecież to... ? Wycedził zdumiony Lee.
- Nie wiem co teraz zrobiłeś, ale nie licz na zwycięstwo. ? powiedział przeciwnik.
Kazekage nawet się nie spostrzegł, gdy został pochwycony za obydwa ramiona.
- Gomu Gomu no Jet Rocket! ? piasek, który zazwyczaj go bronił tym razem nie zdołał się nawet ruszyć. Głowa pirata była wgnieciona w brzuch wroga, który bardzo obficie splunął krwią.
- Gomu Gomu no Jet Pistol! ? jego ataki i ruchy były ledwo widoczne dla oka, a ten wybił go wysoko w górę.
- Gomu Gomu no Jet Yari! ? przerażająca siła rozbiła go o podłogę.
Z ledwością zdołał się podnieść, a już nastąpiła kolejna fala uderzeń.
- Gomu Gomu no Jet Muchi!
- Jet Kane!
- Jet Stamp!
-Jet Gatling Gun!!! ? Ciosy były tak szybkie i silne że gdyby nie piaskowa tarcza Gaary, to z pewnością by tego nie przeżył. Przeciwnik znów ledwo się podniósł, ale tym razem, kurczowo złapał się za głowę i wydał przerażający okrzyk, który sprawił że wszystkich obecnych przeszły ciarki. Shikamaru spostrzegł że ciemna plama która w połowie wypełniała jego oczy zaczęła się wahać. Raz wydawało się że przybiorą taką formę jak u Kankuro czy Temari, a raz że całkowicie ustępuje.
- Gaara! ? krzyknął mimowolnie.
- Gomu Gomu no Jet Bazooka! ? Luffy w morderczym tempie posłał obie ręce w stronę miotającego się wroga, a ten wrzasnął z bólu, i upadł na kolana.
- Odejdź! Odejdź! Odejdź! ? darł się w niebogłosy.
Nagle ciemność z jego oczu zaczęła ulatywać ku górze, Shikamaru przełknął ślinę i z trudem spojrzał na dawnego sojusznika.
- Udało się... wygrałem... ? wydukał ostatkiem sił Kazekage, który ledwo widział na oczy, po czym położył się na plecach. Wszystkich bardzo dziwił fakt że nie zginął jak poprzedni, opanowani przez tę dziwną moc, natychmiast podbiegli do leżącego.
- Pokonała mnie i moje rodzeństwo... ? spojrzał na martwe ciała, a po jego policzkach pociekły łzy.
- Dziękuję że zwróciliście im wolność... uważajcie na wioskę... powiedziała że ma tu bardzo ważną sprawę i nie chcę by jej przeszkadzano, dlatego dostaliśmy rozkaz by was zaatakować... ? mówił z trudem, jego stan nie pozwalał mu na zbyt wiele.
- Kto!? Jaką sprawę!? ? nerwowo dociekali Chunini, jednocześnie ciesząc się że ich udało się uratować choć jedną osobę.
- Shikamaru! ? zawołał wyraźnie podekscytowany Luffy.
- Nie teraz.
- Shikamaru!
- Nie widzisz że rozmawiam? ? zwrócił się zdenerwowany w stronę pirata.
- Patrz jaki duży ptak! ? mówił z podekscytowaniem w głosie palcem wskazując na niebo.
Wreszcie nie wytrzymał i spojrzał na to cholerne niebo, żeby tylko spławić denerwującego przybysza i zamarł. Na niebie wznosił się wielki biały ptak, a na nim postać z dobrze znanym mu już stroju.
- Kurwa! Akatsuki!
Nagle w wiosce, rozległ się przeszywający głos alarmu, a z najwyższej wieży jakiś człowiek nadawał przerażający komunikat:
- Piąty Hokage, Tsunade-sama nie żyje!
|