No to ja się wypowiem o moim błędzie życia.
Miała być japonistyka ze stosunkami międzynarodowymi. Były stosunki i 2 godziny japońskiego. Zupełnie nie tego się spodziewałem. zanim poszedłem na te studia już wtedy sie uczyłem japońskiego z cudownego ESKK. Powiem tyle, choć przerobiłem tak połowę, to mój poziom był wystarczający by na tych lekcjach co były wszystko wiedzieć. No to dokształcałem się dalej jeszcze bardziej zwiększając różnicę. Oczywiscie to nie było to.
A jak wyglądały stosunki międzynarodowe?
No totalnie do dupy. Miałem powera na początku, wypożyczyłem książki z teorii stosunków i 3 linijkowe zdanie uczyłem się 10 minut. No rzuciłem w diabły. To były stracone dni, dni pełne laby, sesja dopiero na półrocze nie to co filologia... Mogłem się opierdzielać jak chciałem i pleców nie miałem. No niektórych przedmiotów się uczyłem np Historii polski po wojnie światowej. Był taki klimatyczny facio taki rygor był i to jego powiedzonko "Ale proszę państwa totalna koncentracja" Gośc z powołaniem, opowiadał ciekawie, szczegółowo, zabawne anegdotki, sumienny, super.
Był filozo co siadł nad mikrofonem i tak pozostał przez 1,5 godziny. OJ walczyło się z sennością. Ogólnie jak i większość studiujących uważam, ze filozofia jest mi po diabła i do tego nudny przedmiot jak cholera. Tego goscia co wykładał widziano jak w pubie gapił się przez 3 godziny w ścianę. I to ma być kurde mój mentor?
Prawo tez było ciekawe ale w inny sposób. Często nawet częściej go nie było, właściwie bez powodu. Opowiadał jak to w towarzystwie sie zachować, ale miał taki niewyraźny nużący głos no masakra...
Czasem jakąś prezentacje sie zrobiło, np na zaliczenie przedmiotu była takowa. Byłem w grupie z Jutsu to dał popis. Bo jak to on, dodał efekty. Np dżwiękowy. Prezentacja sie zaczynała od pierwszych słów refrenu Naruto Shippuden


Nie ma co, klimatyczne

Na drugim półroczy zdałem sobie sprawę, ze to nie to i mam to gdzieś ale zapłaciłem za rok wiec chodzić musiałem.
Miałem takie jeszcze prawo międzynarodowe, no siedziałem w pierwszej ławce i usypiałem przed wykładowcą. Właściwie, nie spali tylko ci co nie słuchali. Nie wiem jak to robił gośc. Niby o pancernikach, zbrojeniach Niemiec, ale no ziew

Nawet specjalnie spałem 8 godzin przed tym wykładem a i tak na nim przysypiałem.
Jeszcze był taki profesor Malinowski, celowo mówię gdyż nie zapadł mi dobrze w pamięć. Przyjeżdżał z UW.
No gość był zboczony, nie krył tego, gadał do dziewczyn w specyficzny sposób i opowiadał ( gdy ręka odpoczywała, a zaraz wytłumaczę iż miała po czym) opowiadał sprośne żarciki.
Aha poznać go można po tym, iż jego najczęstszym epitetem jest, ze coś jest "niesłychane"
Nie lubiłem gosćia bo on dyktował swoje książki! Coś tam zmieniając. Ale robił to od początku do końca, i tak wyglądały wykłady. No niech se w dupę wsadzi. Ludzie ja zapisywałem ponad 7 stron u niego na zajęciach, no ręka padała. A równo sie gapił, czy ktoś pisze...
Najgorsze były indeksy...
No czekałem 7 godzin, jednego dnia 5 drugiego 2... Bo sobie trzeba było przefiltrować z dziewczynami czy coś ( to inny) Masakra no Chmiel to mi zapadł w pamięć cholera jedna.
Pamiętam jak sie oburzał, ze nie dajemy mu wyjść na papierosa, ale się nie dziwcie przerw z 5 chyba robił po 15 minut! Nas już krew zalewała.
O nie lubiłem jeszcze Politologi, tak gadała o legislatywie, że mi w brzuchu rozgrywało sie worms 4.
I tyle wspomnień po WSSM, zmarnowany rok, gdyby nie skończenie całego ESKK, które czyniłem na lekcjach