Bynajmniej czy przynajmniej?
No, ale skoro ktoś chce, to ja chętnie
Kolejne lata dosyć prędko minęły.
Dziesięć dokładnie - bardzo się rozwinęły
w czasie tym zdolności Monkeya Luffy'ego.
Wystarczy spojrzeć na tego Króla Morskiego,
co Shanksa okaleczył przed wieloma laty,
dziś od gumiaka zaś tęgie oberwał baty.
Luffy bowiem techniki swe trenował,
do bycia piratem się przygotował.
Na morze wyruszył w łódeczce chybotliwej
Aby spełnić marzenia pozornie niemożliwe.
Kapelusz na głowie, uśmiech na twarzy
prawie wakacje, nawet słońce praży.
Szybko jednak się rejsu warunki zmieniają
fale się wznoszą, łupinką małą bujają,
kres tej łódki w potężnym wirze nadchodzi.
Ocalenie tylko w przesiadce z łodzi
do beczki, co w niej była antonówka.
Jabłka już zeżarte - została kryjówka.
Pokrywę Luffy szczelnie zatrzaskuje
i idzie spać, prądem się nie przejmuje.
Beczkę trzech piratów zauważyło,
którym mocne wino się zamarzyło.
Po cichutku ją więc na statek wciągają,
przed kapitan Alvidą fakt ten skrywając.
Kiedy pić już mają, ugasić winem swe pragnienie,
z beczki wyskakuje chłopak z głośnym westchnieniem,
znienacka, jak Filip z konopii,
nieźle się przestraszyli ci chłopi.
Zaraz jednak uspokojenie się wkradło
między zamęt - wszyscy patrzą na dziwadło
w kapeluszu, co z beczki się gramoli.
Za nic jednak piraci nie mogą zezwolić
mu na nic więcej, bachor musi być pojmany!
Przeszkodziło w tym jednak zburzenie ściany
przez Alvidę, która słyszy, że jej sługusi
nie pracują, a wrzeszczą jakby byli głusi.
Zrazu pada jej słynne pytanie:
"Która, spośród wszystkich cudnych panien
na morzu, tą najpiękniejszą się okazuje?"
"Alvida-sama!" krzyczą razem wszyscy zbóje,
a każdy ma krwotok z nosa, lecz tego nie czyni
urok pani kapitan (tyle go w niej co w świni)
lecz jej maczuga ze stali, która kości łomocze,
a przy dobrym zamachu i skałę gruchocze.
Luffy na brzeg aż się potoczył w beczce trzęsącej
za nim pobiegł Coby, o duszy wiecznie się bojącej.
Chłopca tego w okularach i o włosach różowych
porwała Alvida, każąc być sługą od spraw domowych.
Dwa lata męczy się Coby między piratami
choć marzenie ma inne - bo między żołnierzami
z morskiej marynarki swe miejsce widzi,
bycia piratem całym sercem się brzydzi.
Historię swą wyznał Luffy'emu,
kumplowi swojemu nowemu.
Bardzo mu to bowiem zaimponowało
ile w nim tego,czego brakowało
jemu samemu - odwagi i brawury,
braku oporów, by wciąż piąć się do góry.
Wesprzeć swoją łodzią zechciał gumiaka,
wiedząc o tym że w nim samym taka
determinacja nigdy się nie odnajdzie
by próbować uciekać w samotnym rajdzie.
Luffy jednak propozycji Coby'ego nie przyjął,
bo łódź wyglądała, jakby z grobu ją wyjął.
Udowodnił jednak w swojej doniosłej przemowie,
że marzenia należy spełniać. Niewazne, co powie
ci każdy, nieważne żadne przeszkody czy zagrożenia.
Trzeba być gotowym oddać życie dla swego marzenia.
Słysząc te słowa, Coby uwierzył w nie od razu,
do pojmania Alvidy, wielkiego nabrał kurażu.
Przyłączenie do Marines już prawie że świętował,
w ostatniej chwili się unikiem odratował,
przed maczugą Alvidy, która to usłyszała
i za te pogróżki żądza zemsty zapałała.
Luffy wpatrzył się w oblicze Alvidy ,
twierdząc że nigdy jeszcze takiej ochydy
na oczy nie widział. Piraci wnet oniemieli,
że ktoś pani kapitan prawdę rzec się ośmielił.
Już zmusić go zamierzał strachliwy Coby
do cofnięcięcia słów tych obelżywych, oby
śmierci zbytecznej uniknąć. Sam się jednak ogarnął
i złej, okrutnej piratce w twarz prosto wygarnął
jaka to zdzira z niej i monstrum paskudne
co żyje w kłamstwie o urodzie swej cudnej.
Sama Alvida jakby gromem oberwała,
lecz tylko przez chwilę - wnet bowiem zapałała
śmierci dzieciaków wielkim pragnieniem,
co podkreśliła maczugi uderzeniem.
Żadnej krzywdy jednak nie czyniąc chłopakowi
bo jak można czaszkę zgruchotać gumiakowi.
Luffy za to się odwinął, na płeć celu nie zważając
potworną kapitan w podróż po niebie posyłając.
Nasi przyjaciele piratom łódkę buchnęli
i w dalszą swą podróż po morzu wypłynęli.
Coby by w końcu marzenia sięgnąć swego
jako marine - Luffy zaś by krwiożerczego
łowcę piratów do swojej pozyskać załogi.
Lecz o tym następnym razem, czytelniku drogi.