Oryginalny tytuł: Sacrificing Arc I - Saving Connor
Autorka:
Lightning on the Wave
Komentarz autorki: (Pełny do znalezienia na jej stronie ^) Alternatywna rzeczywistość; bardzo Ślizgoński Harry. Brat bliźniak Harry'ego, Connor, jest Chłopcem, Który Przeżył, a Harry jest oddany ochronie go samemu starając się pozostać przeciętnym. Ale pewni ludzie nie pozwolą Harry'emu pozostać w cieniu...
Tłumacz: ja
Beta: Vatelema (zwana przeze mnie prywatnie Niezmordowaną Oazą Spokoju)
To tłumaczenie miało mi służyć początkowo jako ćwiczenie, ale naprawdę lubię tego fika i chciałabym, by poznało go więcej osób.
TOM PIERWSZY: RATUJĄC CONNORA
Rozdział Pierwszy: Opiekun Brata
- Jak brzmią twoje przysięgi, Harry?
Harry znał je na pamięć, mimo że miał dopiero pięć lat. Jego matka trzymała go na rękach, pochylając się nad łóżkiem jego brata, a chłopiec szeptał razem z nią hipnotyzujące słowa, które słyszał przez całe swoje życie.
- Będę opiekował się Connorem. Zawsze go chronił. Upewniał się, że będzie wiódł spokojne życie, póki to będzie możliwe, aż nie będzie musiał znowu stawić czoła Lordowi Voldemortowi. - Tu jego matka zawsze brała przerwę na oddech, jakby była przerażona.
Harry zaczekał, aż zaczęła znowu mówić, a jego głos dołączył się do jej. - Będę jego bratem, jego przyjacielem i jego stróżem. Będę go kochał. Nigdy nie będę z nim nie współzawodniczył, ani popisywał się przed nim i nigdy nie dam nikomu do zrozumienia, jak bardzo jestem mu bliski. Będę zwyczajny, żeby on mógł być nadzwyczajny.
Harry pamiętał, jak się zaciął na końcowym słowie, kiedy na ich ostatnich urodzinach matka po raz pierwszy poleciła mu samemu wypowiedzieć te słowa, zamiast tylko słuchać, jak ona je mówi. Nigdy jednak nie zapytał, co oznaczają. Jego rodzice czasem uważali, że jest mądrzejszy, niż był w rzeczywistości. Ale teraz chciał się dowiedzieć, więc obrócił się w stronę matki, kiedy ta niosła go do łóżka, i zapytał:
- Mamo, co to znaczy nadzwyczajny?
Lily Evans Potter zawahała się na dłuższą chwilę, patrząc w dół na Harry'ego, jakby nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć. Potem uśmiechnęła się słabo, pokręciła głową i usiadła koło niego na łóżku. Harry ułożył się wygodniej pod kołdrą. Nie spuszczał twarzy matki z oczu. Oboje mieli tak samo niezwykłe jasnozielone oczy, podczas gdy tęczówki Connora i ojca chłopców, Jamesa, były jasnobrązowe. Harry uważał - a opinię tę krył w sekretnym pudełku swojego umysłu, pełnym myśli, których nie wolno mu było wypowiedzieć na głos - że dzieli z matką specjalną więź dlatego, że mają takie same oczy. Oczywiście wiedział, że to nieprawda, skoro to Connor był Chłopcem, Który Przeżył, ale Harry lubił czasem poudawać.
Zamyślona Lily odgarnęła do tyłu jego grzywkę, odsłaniając bliznę na czole chłopca. Była w kształcie błyskawicy. Harry wiedział, skąd się wzięła - powstała na skutek uderzenia przez spadający kamień podczas ataku Voldemorta, w tę straszną noc, której nie pamiętał, kiedy to Lily i James zostali wyciągnięci z domu wieścią, że ich bliźniaki już zostały porwane. Voldemort pojawił się tam, rzucił klątwę
Avada Kedavra na Connora, a Connor ją odbił i go zniszczył. Nacięcie na jego czole miało kształt serca, było przeklętą blizną. Myśląc o tej nocy, Harry zorientował się, że pojmuje znaczenie słowa "nadzwyczajny", nawet zanim Lily mu je wyszeptała.
- To znaczy... specjalny, Harry. To znaczy, że ktoś nie jest przeciętny. Że wybija się ponad tłum.
Zawahała się, jakby nie wiedziała, jak ująć to, co jeszcze chciała dodać.
- I ja muszę być przeciętny, żeby Connor mógł być specjalny - powiedział Harry, przytakując.
Rozumiał. Jego młodszy brat będzie potrzebował jego pomocy. To niełatwe przeznaczenie, jak każdego dna tłumaczyła mu Lily, być kimś, od kogo wszyscy oczekują, że kiedyś pokona Lorda Voldemorta. Voldemort nie zginął tak naprawdę i pewnego dnia powróci. Connor musiał być gotów na ten dzień, musiał się skoncentrować, co było kolejnym słowem, którego Harry dość wcześnie się nauczył. Więc Harry pomoże mu się koncentrować, będąc przeciętnym.
Nie wiedział jeszcze, jak ma tego dokonać, ale znajdzie sposób. Kiedy tylko zerkał w stronę Connora, czuł wielki napływ miłości do młodszego brata. Connor był specjalny i taki pozostanie. A Harry mu w tym pomoże.
Kiedy znowu spojrzał na swoją matkę, ta uśmiechała się do niego tym małym, sekretnym uśmieszkiem, który tylko oni znali. Przytaknęła i szepnęła:
- Dokładnie tak, Harry. - I pocałowała go jeszcze przed wyjściem z pokoju.
A Harry zrozumiał wtedy w nagłym przypływie radości, że ich specjalna więź jednak nie była fałszywa. Jego mama wierzyła, że Harry zajmie się młodszym bratem. To było ważne. To było specjalne.
Obrócił się i ukłonił w stronę łóżka Connora. Nauczył się tego gestu ze starej historii, którą kiedyś opowiedział mu dziadek.
- Będę cię chronił, Connorze - powiedział. - Będę twoim rycerzem, a ty będziesz królem.
Connor westchnął przez sen.
Harry wyszczerzył zęby, wiedząc, że jego brat się nie obudzi - Connor miał bardzo mocny sen – po czym zamknął oczy.
- Niezła próba, Harry! Prawie ci się udało złapać znicz!
Harry uśmiechnął się i wylądował lekko, wbijając nogi w ziemię, żeby przypadkiem znowu nie odlecieć. Kochał latanie do tego stopnia, że mógłby nawet niechcący wystrzelić się w niebo.
- Dzięki, Connor - powiedział, schodząc z miotły i kiwając głową bratu. - Będę dalej próbował. Jestem pewien, że szybko się poprawię, skoro ty jesteś moim trenerem.
Connor zszedł z własnej miotły, podskoczył i potargał włosy Harry'ego, zupełnie jakby było im to jeszcze potrzebne.
- Będzie lepiej - powiedział. - Następny mecz.
Wyrzucił w powietrze trzepoczący znicz, podbiegł do swojej miotły, wskoczył na nią i zaczął ścigać złotą piłeczkę.
Harry położył się na ciepłej od słońca trawie i obserwował. Connor był już pięćdziesiąt stóp nad ziemią, potem sześćdziesiąt. Wtedy odważnie zanurkował spiralą, o mały włos mijając zarówno znicza, jak i trawę. Wyhamował na czas, a Harry odetchnął z niepokojem. Sam pokazał bratu, jak nurkować, ponieważ Connor musiał świetnie latać, ale i tak czuł gulę przerażenia w gardle na myśl, że to może być ten raz, w którym Connor się rozbije. Dłoń opadła na jego ramię. Harry obrócił głowę i uśmiechnął się, gdy zobaczył, kto za nim stoi.
- Nie wiedziałem, że tu jesteś, Łapo - powiedział, po czym usiadł, żeby uścisnąć Syriusza.
Jego ojciec chrzestny oddał uścisk jedną ręką i usiadł obok. On również wbijał oczy w Connora. Święcie przekonany, że tak właśnie powinno być, Harry oparł się o Syriusza i zamknął oczy.
- James chciał pobyć sam na sam z twoją matką - powiedział wreszcie Syriusz i spojrzał na Harry'ego.
- Syriuszu! Fuj.
Harry zmarszczył nos. Nie miał ochoty myśleć o swoich rodzicach uprawiających seks. Jutro wypadały jedenaste urodziny chłopców, wtedy otrzymają listy do Hogwartu. Harry wiedział, że jego rodzice prawdopodobnie czują niepokój w ten ostatni miesiąc przed wypuszczeniem Connora w wielki, szeroki świat czarodziejów, ale wolałby nie dowiadywać się, w jaki sposób starają się koić stres.
W odpowiedzi Syriusz potarmosił mu włosy. Harry już zdążył się przyzwyczaić, że wszyscy to robią.
- W każdym razie - dodał Syriusz - chcieli, żeby ktoś was tu przypilnował. Tak na wszelki wypadek.
Harry spiął się i odsunął.
- Ja pilnuję Connora – powiedział. - To moje zadanie.
Syriusz uśmiechnął się łagodnie.
- Wiem, Harry, ale Connor to tylko dziecko.
Westchnął i spojrzał w górę. Connor minął się ze zniczem i obrócił miotłę do góry nogami, żeby dalej za nim gonić.
- I chociaż wiem, że Peter - wypluł to imię - jest w Azkabanie, to wciąż są inni Śmierciożercy, którzy mogliby szukać okazji, żeby skrzywdzić Connora.
Harry przytaknął. Wiedział wszystko o Śmierciożercach. Jego rodzice podali mu nazwiska osób, których byli pewni, kazali mu się uczyć o ich rodzinach i mocach, a także ćwiczyć kilka podstawowych zaklęć, póki był niemal na tyle dobry, że mógł powstrzymać Śmierciożercę.
Niemal, powtórzył sobie Harry. Chciałby myśleć, że jest już wystarczająco dobry, ale ciężko było to określić przed właściwym zmierzeniem się ze Śmierciożercą. Poza tym musiał ćwiczyć w tajemnicy. Czasem nieco szybciej łapał zaklęcia niż Connor, a nie mógł zawstydzić swojego brata, popisując się przed nim.
Tylko trochę szybszy, to wszystko, zaprotestował, kładąc się z powrotem, żeby dalej obserwować, jak Connor po raz kolejny stara się złapać trzepoczący znicz.
I na miotle też szybciej latam, ale zawsze pilnuję, żeby go nie wyprzedzić. Nigdy się nie dowie. Nikt się nigdy nie dowie. Wszyscy będą myśleć, że on jest najlepszy.
To zadowoliło Harry'ego. Już pomijając kwestię dorastającego w blasku reflektorów Connora - na co całkowicie zasługiwał jako ktoś naznaczony przez Voldemorta - dodatkowa przewaga może się kiedyś przydać. Śmierciożerca zignoruje Harry'ego, myśląc, że ten wolno lata na miotle, a wtedy chłopiec będzie mógł w niego wjechać i załatwić każdego, kto spróbuje skrzywdzić jego brata.
- Harry, na Merlina, wyglądasz, jakbyś miał cały ciężar świata na swoich barkach - powiedział Syriusz, przerywając jego rozmyślenia. - Wszystko w porządku?
Harry spiął się na moment, po czym rozluźnił. Przypomniał sobie, że Syriusz z Remusem uważają jego poważne słowa o ochranianiu brata za dziecinne. Nie znali prawdy, w przeciwieństwie do mamy. Nikt nie będzie znał prawdy. Harry będzie zwyczajny.
- Nic mi nie jest - odpowiedział. - I nie noszę na barkach całego ciężaru tego świata. To dla Connora.
Twarz Syriusza złagodniała i znowu zaczął przyglądać się Connorowi, póki ten nie złapał znicza.
- Ma przed sobą ciężką drogę - zgodził się.
Nie tak ciężką, jak mogłaby być, obiecał sobie Harry, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami.
Zawsze będę u twojego boku, Connorze. Będę cię chronił i nikt mnie nie zauważy, póki nie spróbują cię skrzywdzić, bo wtedy to ja ich skrzywdzę.
Takie było życie. To była ścieżka bycia przeciętnym i mimo to gotowym do obrony Chłopca, Który Przeżył. To był sposób, dzięki któremu Connor mógł przeżyć.
Harry słuchał, jak jego brat, któremu przeznaczone było życie pełne trudów i bólu, śmieje się, i nie mógł wyobrazić sobie niczego, czego by nie mógł poświęcić, żeby ten śmiech został taki, jakim był teraz.
W sumie mogę od razu wrzucić drugi...
Rozdział Drugi: Spotkania, Serdeczność i Inne
- Pamiętaj, Connor, masz być grzeczny dla profesorów. Masz Godryka? Dobrze. Trzymaj go na razie w klatce, przynajmniej dopóki nie dostaniecie się do Hogwartu. James,
nie dawaj mu peleryny-niewidki. Tak, widziałam, jak wyjmujesz ją z kieszeni. W tej chwili włóż ją z powrotem. Nie będzie jej potrzebował na pierwszym roku...
Harry szedł za rodzicami, kiedy ci eskortowali Connora na peron 9¾, i uśmiechał się, słysząc to wszystko. Zwykle jego matka nie była aż tak drobiazgowa, ale zazwyczaj Connor przebywał tam, gdzie mogła go mieć na oku albo gdzie Harry czy Syriusz mogli go pilnować i momentalnie wyciągnąć różdżkę na każdego, kto wyda im się śmierciożercą. W głośnym, jazgoczącym zamieszaniu King's Cross, wypełnionego zarówno mugolami jak i czarodziejami, istniało mnóstwo sposobności, żeby ktoś zbliżył się do nich i wycelował w Connora.
Harry się nie martwił. Chwilę po zakupie nowej różdżki wypróbował kilka swoich ulubionych zaklęć i z ulgą stwierdził, że działają lepiej niż z różdżką treningową. Myślał nawet, że mógłby wysłać swoją śnieżną sowę, Hedwigę, by zrobiła zwiad terenu i wypatrywała niebezpieczeństwa. Siedziała teraz w swojej klatce na szczycie wózka, rozglądając się wokół oczami koloru jasnego złota. Wydawała się czujniejsza od Godryka, czarnego puchacza, który albo siedział z zamkniętymi oczami, albo kręcił dookoła głową, by przyglądać się ludziom, których miny wyraźnie wskazywały Harry’emu, że są niewinni.
- Harry.
Harry spojrzał w górę, zaskoczony. Prawie doszli do magicznej ściany, która zezwalała na przejście między dworcem a peronem, a on nie zauważył, jak jego matka zrównuje z nim krok. Oczywiście była automatycznie klasyfikowana jako brak zagrożenia, podobnie jak Syriusz czy Remus. Mimo to Harry postanowił być od teraz nieco ostrożniejszy. W pociągu będą wyłącznie potencjalne zagrożenia.
- Tak, mamo? - wymamrotał.
Lily wahała się dłuższą chwilę, jakby zastanawiała się, czy dać mu ten sam wykład, co Connorowi. Harry czekał cierpliwie. Domyślał się, że powie tylko jedno zdanie, i wiedział z góry, jakie ono będzie. Ale jednocześnie potrzebował je usłyszeć. To było potwierdzenie jego celu, lojalności i pozycji na świecie.
- Opiekuj się swoim bratem - powiedziała wreszcie Lily, a w głowie Harry'ego coś uspokoiło się i odetchnęło z ulgą.
- Oczywiście, mamo - odpowiedział.
Dłoń Lily przeczesała jego grzywkę, pocierając bliznę, która, jak Harry wiedział, była paskudnym i niedoskonałym odbiciem blizny jego brata.
- Jesteś błyskawicą - szepnęła. - Uderzasz szybko i mocno, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Connor jest sercem. Chroń jego niewinność, Harry. Upewnij się, że do samego końca pozostanie czysty i bez skaz. Dyrektor Dumbledore powiedział, że Connor będzie miał moc, której Czarny Pan nie zna. Ta zdolność to miłość, to musi być to. Ale jeśli zbyt szybko dorośnie, to ją straci. - Pochyliła się i pocałowała bliznę Harry'ego. - Przypilnuj, żeby jeszcze przez jakiś czas mógł pozostać dzieckiem.
- Dobrze, mamo.
Harry przełknął rosnącą w gardle gulę. Nigdy nie mówiła mu czegoś takiego. To blizna Connora była niezwykła, blizna Connora naznaczyła go do śmierci i chwały. Pomyśleć, że mógłby być częścią tego, czym jest jego brat, choć przez chwilę...
Lily spojrzała na niego, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale Connor zawołał z przodu:
- No chodź, Harry! Pociąg nam zaraz ucieknie!
Harry i Lily wymienili znaczące uśmiechy. Connor był niewinnie podekscytowany podróżą do Hogwartu i pewnie wyczekiwał, choć tylko troszkę, jak przyjmą tam Chłopca, Który Przeżył. Odczuwał to jako wielką zmianę w dotychczas prowadzonym życiu, jakby wszystko miało się zmienić i już nigdy więcej nie być takie samo.
Na swój sposób, pomyślał Harry, tak będzie. Connor wreszcie zacznie ćwiczyć prawdziwe zaklęcia i to dużo częściej, niż robili to w domu. Będzie musiał zacząć dorastać, tracąc swoją niewinność, ucząc się kochać nie tylko swoich rodziców, Harry'ego, Syriusza i Remusa, ale cały czarodziejski świat, który będzie musiał kiedyś obronić.
Harry był wdzięczny, że w porównaniu z tym jego życie wydawało się dużo prostsze. Był odpowiedzialny tylko za jedno: ochronę Connora.
Ostatni raz dotknął dłoni matki, po czym obrócił się i przeszedł przez barierę na peron. Hedwiga zahukała delikatnie, kiedy to zrobił, jakby zaimponował jej rozmiar pociągu i robiony przez niego hałas.
Harry trzymał brata na oku, kiedy wsiadali do pociągu, ale na szczęście Connor wybrał pusty przedział. Harry wślizgnął się za nim i uniósł brwi, zerkając na brata.
Connor uśmiechnął się w odpowiedzi. Nawet nie wyglądamy jak bliźniacy, pomyślał Harry. Ta stara prawda uderzyła go z nową mocą, gdy zobaczył brata w kompletnie nowym otoczeniu. Connor miał czarne włosy, ale mniej niesforne niż Harry, więc jego blizna była tylko w połowie widoczna - dolny kącik serca wystawał spod grzywki. Miał brązowe oczy po Jamesie i dobry wzrok po Lily, do tego z wyglądu bardziej przypominał ojca.
To też może posłużyć za przewagę, pomyślał Harry, zajmując miejsce naprzeciwko brata. - Oczywiście nie ma szans, żeby śmierciożercy nas ze sobą pomylili, ale mogą też uznać, że wcale nie jestem jego bratem.
- Nie cieszysz się? - zapytał go Connor.
Harry uśmiechnął się.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział. - Ale najbardziej bawi mnie oglądanie, jak skaczesz jak czekoladowa żaba.
- Wcale nie skaczę - odpowiedział Connor, podskakując.
- Właśnie, że tak.
- Wcale nie.
- A tak.
- A nie.
I tak to ciągnęli, ciesząc się całkowicie dziecinną kłótnią, którą ich rodzice przerwaliby krzykami już po jakichś dwóch minutach. Ciągnęli to jakieś dziesięć minut, kiedy odsunęły się drzwi od przedziału. Harry momentalnie obrócił głowę, pamiętając, żeby powitać gościa z uśmiechem, tak jak zrobił to Connor. Jego dłoń zacisnęła się w kieszeni na różdżce, ale nie było tego widać, jako że mieli już na sobie luźne szaty szkolne.
Chłopiec, który wszedł, zamrugał z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się zobaczyć ich obu. Następnie zbliżył się. Harry zmierzył wzrokiem jego rude włosy i wynoszone, choć czyste ubrania, po czym powoli wypuścił różdżkę z ręki. Ten chłopiec prawie na pewno był Weasleyem, a cała ta rodzina była lojalna wobec Dumbledore'a i walczyła w Zakonie Feniksa. Obecna matrona rodu nawet straciła rodzinę w walce z Voldemortem. Harry mógł założyć, że ten chłopiec nie spróbuje skrzywdzić Connora, przynajmniej dopóki sam dowiódłby czegoś innego.
- Cześć - powiedział chłopiec, po czym usiadł naprzeciw Connora, obok Harry'ego. - Słyszałem, że Connor Potter jest w tym wagonie. Czy to ty?
Connor uśmiechnął się szeroko i zaczesał grzywkę, żeby chłopak mógł zobaczyć bliznę w kształcie serca. Weasley zamrugał i gapił się przez chwilę z podziwem, po czym wyciągnął rękę, uśmiechając się.
- Nazywam się Ron Weasley. Super, że cię poznałem. Znasz moich rodziców? Myślę, że moi znają twoich. Mama mówiła raz o złożeniu wam wizyty, a tata powiedział, że to zakazane, ale...
Harry oparł się wygodnie i pozwolił, żeby cała ta paplanina go ominęła. Spod wpół-przymkniętych powiek obserwował, jak jego brat odpowiada, z początku niepewnie, potem z coraz większą werwą, gdy zobaczył, jak bardzo Ron jest zafascynowany jego obecnością. Connor nigdy nie przebywał w otoczeniu innych dzieci tak samo jak Harry. To było zbyt niebezpieczne, żeby inni mogli ich odwiedzać, przynajmniej tak długo, jak istniała groźba powrotu Voldemorta. To był jeden z wielu powodów, dla których Harry był zadowolony, że jadą teraz do Hogwartu. Connor zdobędzie wielu przyjaciół.
Nie wszyscy będą dziećmi śmierciożerców nasłanymi na niego w celach szpiegowskich, ale Harry uważał, że wiele z nich będzie próbować, zwłaszcza ci pochodzący z domu Slytherina.
Drzwi ponownie otworzyły się z trzaskiem i do środka wszedł kolejny chłopiec. Harry spiął się. Ten czarodziej miał blond włosy i wyćwiczoną znudzoną minę czystokrwistych, a dwóch innych stało za nim jak skrzaty domowe. Zerknął na Weasleya i uśmiechnął się szyderczo. Harry sięgnął po różdżkę.
- Jesteś Chłopcem, Który Przeżył - powiedział do Connora blondyn. - Nieprawdaż.
Jego ton i leniwe przeciąganie zgłosek, które było ewidentnie wymuszone, sprawiły, że to ostatnie słowo nie brzmiało jak pytanie.
Connor przytaknął, cały spięty. Harry dał bratu dziesięć punktów za obserwację. Nie wiedział jeszcze, z kim ma do czynienia, ale miał podejrzenia; Connor zaś, chroniony przed światem zewnętrznym, znielubił chłopca kompletnie instynktownie. To był dobry znak niewinności serca.
- Nazywam się Draco Malfoy - powiedział chłopiec i zbliżył się, wyciągając rękę, jakby oczekiwał, że Connor naprawdę ją uściśnie.
Harry wstał, w pełni gotów do rzucenia klątwy. Lucjusz Malfoy był w wewnętrznym kręgu grupy Voldemorta, ale uniknął Azkabanu dzięki najbłahszym wymówkom. Ze wszystkich dzieci, które w tym roku dołączą do Hogwartu, jego syn był w grupie podwyższonego ryzyka, na którą Harry postanowił zwrócić szczególną uwagę. Malfoy spojrzał na niego dziwnie i zaśmiał się.
- A to co za jeden? - zapytał. - Ktoś jeszcze składa ci hołd, Potter, jak ten Weasley?
No to koniec, pomyślał Harry, kiedy zobaczył znajomy płomień rozpalający się w oczach Connora.
Właśnie stracił swoją szansę.
- To mój brat, Harry - powiedział Connor, również wstając. Był nieco wyższy, niż na to wyglądał, i kiedy spojrzał na Malfoya, wyraźnie było widać, na jakiego mężczyznę wyrośnie. Harry z podziwu niemal przestał oddychać. Jeśli Connor stracił dzisiaj część swojej niewinności, to zrobił to w dobrej wierze. - A to jest Ron Weasley, mój przyjaciel. Ty nim nigdy nie zostaniesz, więc nie obrażaj lepszych od siebie.
Malfoy zamarł na chwilę, patrząc na Connora szeroko otwartymi oczami. Harry zlustrował go wzrokiem, zastanawiając się, czemu tak zareagował.
I wtedy zrozumiał. Wyglądało na to, że Malfoy też był na swój sposób niewinny. Wszedł do przedziału, tak jak prawdopodobnie wchodził wszędzie, zadzierając nosa i przeciągając głoski, i przyjął za pewne że Connor zaakceptuje go tak, jak wszyscy go do tej pory akceptowali. Malfoyowie wychowali syna w otoczeniu innych czarodziejów czystej krwi, przyuczanych przez swoich rodziców do okazywania posłuszeństwa bogatym i potężnym - a Malfoyowie spełniali oba te warunki. Czemu Chłopiec, Który Przeżył miałby być inny od dzieci, które Draco znał całe swoje życie?
Harry westchnął, czując współczucie dla chłopca, i wypuścił różdżkę z ręki. I wtedy usłyszał chichot Connora.
- I tak bym nie chciał się z tobą zaprzyjaźniać - powiedział. - Masz okropne imię.
- Connor! - krzyknął zaszokowany Harry.
Ochrona niewinności to jedno. Miotanie dziecięcymi wyzwiskami to zupełnie co innego. Czarodzieje czystej krwi też byli częścią społeczeństwa i Connor powinien być ponad takimi pyskówkami, których Harry prędzej spodziewałby się usłyszeć od kogoś takiego jak Draco. Malfoya widocznie skrzywdziło to wyzwisko; był zbyt zaskoczony, by to ukryć. Connor mógł złagodzić uderzenie, dobierając inne słowa, i znaleźć się w ten sposób na drodze do zdobycia ważnego sprzymierzeńca. Słowa, których użył, zdecydowanie
nie były właściwe i jedyne, co zdziałały, to rozśmieszyły Rona.
To sprawiło, że poczucie krzywdy zniknęło z twarzy Malfoya. Wyprostował się, a stojący za nim czarodzieje spojrzeli na niego, czekając na rozkazy. Ale Malfoy tylko spojrzał na Connora z góry.
- Powinienem był się spodziewać, że ktoś urodzony ze szlamowatej matki nigdy nie odbierze
odpowiedniego wychowania - powiedział, po czym wyszedł z przedziału.
Connor krzyknął ze złości.
- To było niemiłe, stary, co on powiedział o twojej mamie... - mruknął Ron.
Harry wyjrzał za drzwi i ruszył za Malfoyem. Słowa chłopca były okrutne, ale to Connor go sprowokował. Harry poznał zasady kurtuazji między czarodziejami od swojego ojca i Syriusza, dwóch czarodziejów czystej krwi. Malfoy zasługiwał na przeprosiny.
Draco potarł czoło, nie zatrzymując się. Głowa rozbolała go już po pięciu sekundach stania w tym samym przedziale z potężnym czarodziejem. Magia Pottera mruczała i śpiewała wokół niego, wypełniając powietrze delikatną, dzwoniącą wibracją, którą Draco, jak każdy poprawnie wytrenowany Malfoy, mógł wyczuć. Rozbolała go od tego czaszka. To jasne, zdał sobie sprawę, że jak tylko dostanie się do Hogwartu, będzie musiał nałożyć na siebie silniejsze tarcze. I tak musiałby to zrobić, mając wokół siebie tak wielu czarodziejów, ale winił Pottera, że ten tak wcześnie przyprawił go o ból głowy.
- Malfoy.
Draco zerknął przez ramię i zamarł. Za nim stał ten drugi czarodziej, którego Potter przedstawił jako swojego brata. Był tak cichy, że Draco ledwie go zauważył i z czystego przyzwyczajenia włączył go w obelgę dotyczącą Weasleya. Miał czarne włosy, jeszcze bardziej rozczochrane niż Potter, i zielone oczy schowane za paskudnymi okularami.
I sprawiał, że powietrze wokół niego śpiewało.
Draco powoli zmrużył oczy.
- Czy to ma być jakaś cholerna sztuczka? - warknął, cofając się w stronę... Harry'ego, tak mu było na imię. Zwykle nie używał tak ordynarnego słownictwa, ale nie znosił, kiedy się ktoś z nim bawił w kotka i myszkę. Jego ojciec by to zrozumiał. - To ty jesteś Chłopcem, Który Przeżył, co nie?
Harry zamrugał.
- Co?
Ale nie był aż tak zaskoczony, jak udawał. Magia wokół niego zagęściła się i skupiła w ostrą strzałę wycelowaną w Draco.
Draco zacisnął zęby.
- To ty jesteś Chłopcem, Który Przeżył - powiedział. - Nie tamten drugi. Wydawało ci się, że uznam, że to było
zabawne, i wrócę do ciebie na klęczkach? Malfoyowie nie klękają.
- Nawet przed Czarnym Panem? - mruknął Potter. W jego oczach błysnęło leniwe rozbawienie.
Wściekły jak diabli Draco spróbował się ponownie obrócić, ale Potter złapał go za ramię. Vincent i Gregory ruszyli w jego kierunku, ale zatrzymali się, kiedy Draco pokręcił lekko głową. Byli dobrze wytrenowani, ale nie mieli najmniejszych szans z czarodziejem pokroju Pottera. Draco stanął, cały spięty, oczekując klątwy, której, jak wiedział, nie da rady powstrzymać. Dlatego, oczywiście, był kompletnie zaskoczony, kiedy Potter podniósł rękę ponad swoje brwi, unosząc grzywkę na tyle, żeby ta odsłoniła jego bliznę w kształcie błyskawicy, nie serca, i wymamrotał:
- W imię Merlina proszę cię o wybaczenie za moje niesprawiedliwe, pochopne słowa, a także za wypowiedzi mojego brata. Nie wiem, czy przyjmiesz te warunki, ale proszę cię o nie: zgoda między nami i neutralność na przyszłość.
Draco znowu zamarł. Spędzał dzisiaj na tej czynności niegodną ilość czasu. Ale wszystkie słowa były poprawne, a twarz Pottera wyglądała szczerze, kiedy je wypowiadał, patrząc mu spokojnie w oczy. To, oczywiście, nie powstrzymało tej dzwoniącej, niemożliwej siły, spakowanej i ułożonej do idealnego posłuszeństwa, która wciąż przyprawiała Dracona o ból głowy, ale być może nie musiało.
Ten Potter znał kurtuazję czystokrwistych. Ten Potter przyszedł, żeby wypowiedzieć te słowa przy Draconie. Ten Potter opuścił ramię w chwili zakończenia ceremonii i wycofał się na bezpieczną odległość ze swoją magią wirującą w leniwych taktach dźwięków, gotową do ataku, ale nie tak wrogą, jak była wcześniej - co było absolutnie poprawne, biorąc pod uwagę fakt, że Draco jeszcze nie odpowiedział.
Ten Potter mruczał i śpiewał czystą
magią i Draco był gotów zjeść własną rękę, jeśli to nie on był głównym źródłem mocy, którą wyczuł w tamtym przedziale.
A mimo to nie on był Chłopcem, Który Przeżył.
Draco miał teraz dwa wyjścia: mógł dalej wierzyć, że ktoś sobie tu z niego żartuje, i wycofać się z godnością albo przyjąć przeprosiny i zobaczyć, co się stanie. Być może Connor Potter był potężniejszy od Harry'ego. Być może był tak potężny, że Draco nie mógł go wyczuć.
Mogło być też tak, że Harry, który ostatecznie sam nie potrafił wyczuć własnej mocy, nie miał pojęcia o wydzielanej przez siebie aurze i miał jeszcze więcej skrytych głębi, takich, które nie miały nic wspólnego z zaklęciami.
Draco wiedział, którą z tych dwóch możliwości by wolał. Ale póki co przyjmie oferowaną mu szansę i zobaczy, co się stanie.
Przyłożył pięść do piersi, pokłonił się i wyciągnął rękę. Harry faktycznie odetchnął z ulgą, kiedy przyjął jego dłoń.
- Dziękuję - powiedział. Oddał ukłon, po czym wrócił do swojego przedziału, nie próbując się wytłumaczyć.
To też było całkowicie poprawne, pomyślał Draco, obserwując go z głodem, którego jeszcze nie umiał nazwać. Będzie musiał napisać do ojca, kiedy przyjadą do szkoły. Był ciekaw, co Lucjusz będzie miał do powiedzenia w tej sprawie.
- Dlaczego? - wyszeptał Vincent. W jego głosie zabrzmiał podziw. Nie mógł wyczuć Harry'ego, ale wiedział, że Draco nie przyjąłby przeprosin od byle kogo.
- Nie wiem - odpowiedział Draco. - Jeszcze nie. Ale powiem ci jedno... - zawiesił głos na wspaniale długą przerwę.
- Tak? - zapytał Gregory, pochylając się.
Draco uśmiechnął się do zamkniętych już drzwi przedziału.
- Będziemy mieli Pottera w Slytherinie.